Aleksandra Konieczna

ALEKSANDRA KONIECZNA – Od burty do burty

Opublikowano: 26 marca 2020

Wiele przeszłam, ale wyszłam na prostą i mam w sobie siłę, choć ogrom pozytywnych rzeczy, które dzieją się wokół mnie, niekiedy mnie przytłacza. Aktorstwo też wpływa na moje życie, ubogaca je. I tak jestem stale rzucana przez nieznaną siłę wyższą od burty do burty. Spokoju i nudy raczej nie zaznałam – mówi Aleksandra Konieczna, która w przeddzień naszej rozmowy odebrała trzeciego w karierze Orła, tym razem za pierwszoplanową rolę w nominowanym do Oscara „Bożym ciele”

Rozmawia MAŁGORZATA SZERFER-NIECHAJ

Nie mogę nie zapytać o Orły, bo tegoroczna uroczystość to wielki sukces filmu „Boże ciało”, w którym pani zagrała i nagroda dla pani za pierwszoplanową role kobiecą. Emocje już opadły?

Aleksandra Konieczna – Emocje nieco opadają, ale wczoraj były bardzo silne. Nagroda była dla mnie jak grom. Absolutnie się jej nie spodziewałam, zwłaszcza że mój czas antenowy w „Bożym ciele” nie jest tak duży, żeby dostać nominację do Orła za rolę pierwszoplanową, a co dopiero wygrać.

Wczorajsza statuetka to nie pierwszy pani sukces, wcześniej doceniane i nagradzane były pani kreacje w filmach „Ostatnia rodzina” i „Jak pies z kotem”. Według jakiego klucza wybiera pani tak różne, a zawsze niemal szyte na miarę role?

Aleksandra Konieczna – To ciekawe, bo ja nie wybieram ról, biorę te, które dostaję. W Polsce propozycji filmowych dla kobiet w moim wieku nie ma zbyt wiele, ale te, które dostaję od czasu „Ostatniej rodziny”, to propozycje warte grzechu. Jestem aktorką teatralną, więc dla mnie nie jest ważne to, ile czasu spędzam przed kamerą, tylko to, co mam do zagrania. Zanim przyjmę rolę, muszę czuć, że jestem w stanie stworzyć z danego materiału coś, co może mnie rozwinąć, a zarazem wywołać interakcję z widzem. Czasem zdarzają mi się mniejsze role w serialach, które w pierwszym odruchu wywołują u mnie skowyt: „Przecież ja nie mam tu nic do zagrania!”, ale po bardziej wnikliwej lekturze scenariusza zwykle znajduję coś, co mogę przemycić, żeby stworzyć postać z krwi i kości.

Doświadczenia teatralne przydają się w pracy na planie?

Aleksandra Konieczna – Bardzo. Wczoraj, kiedy podczas gali Orłów Maja Komorowska odbierała nagrodę za całokształt pracy artystycznej, Krzysztof Zanussi w pięknej laudacji mówił o jej pedagogicznej ścieżce. Ja akurat nie byłam jej uczennicą, ale za kulisami kontynuowaliśmy ten wątek i przekomarzaliśmy się, kto kogo uczył. Maja Komorowska nie uczyła tego, jak zagrać, ale po co. Ta idea jest mi bliska. W teatrze pracowałam z najlepszymi reżyserami w Polsce. Te doświadczenia nauczyły mnie, że jestem w stanie wiele zagrać, bo jestem aktorką, mam warsztat, znam narzędzia. Mogę zbudować postać na różne sposoby, używając różnych środków wyrazu, ale ważniejsze jest pytanie, po co to robię. Jeśli nie ma rezonansu ze strony widza, nie wytwarza się żadna energia, a wówczas praca aktora nie ma sensu. Teatr bardzo mocno uświadomił mi, że w aktorstwie ważniejsze od „jak” jest „co” i „po co”. „Boże ciało” to potwierdza – miało ogromny wpływ na widzów nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Teatr pomaga też w kwestiach technicznych, uczy, że nie chodzi o to, żeby dobrze zagrać jedną czy drugą scenę, ale żeby stworzyć przebieg postaci. Od pewnego czasu bliska mi jest zasada: „mniej znaczy więcej”, choć nie zawsze da się ją zastosować. W przypadku Igi Cembrzyńskiej, którą zagrałam w „Jak pies z kotem”, miałam wrażenie, że im więcej, tym lepiej.

Na czym polega fenomen „Bożego ciała” – kameralnego, skromnego filmu, osadzonego w małej, zamkniętej społeczności, który ma taką siłę oddziaływania?

Aleksandra Konieczna – Przypadek fałszywego księdza jest historią, jakich wiele – oszustów nie brakuje. Gdyby film bazował na samej historii, mógłby okazać się niszowym obrazem i przejść bez echa. Tymczasem jego siła tkwi w uniwersalizmie. Żyjemy w czasach, kiedy duchowość jest spychana na margines. Zwłaszcza młodym ludziom ta sfera wydaje się zawracaniem głowy. Współczesne społeczeństwa są skrajnie zmaterializowane, żyjące według przekonania, że istnieje tylko to, co jest widoczne, namacalne. Tymczasem duchowość jest potrzebna. Człowiek potrzebuje duchowej strawy tak jak jedzenia i picia. Paradoksem tego filmu jest, że czasem łamiąc prawo, w tym przypadku dopuszczając się świętokradztwa, jesteśmy w stanie zrobić niewiarygodnie dużo dobrych rzeczy. Młody człowiek z wyrokiem śmiertelnym, który wie, że nigdy nie będzie kimś, który jest skazany na życie bez szacunku, na chwilę wyrywa się z piętna i szponów przeznaczenia. Poprzez oszustwo, jako fałszywy ksiądz, dokonuje rzeczy niezwykłych, przeprowadzając społeczność, do której trafia, przez traumę tragedii, jaka się wydarzyła w wiosce. Ten film jest osadzony w środowisku ludzi skreślających i skreślonych. W moim odczuciu ma proste przesłanie: „Nie oceniaj zawczasu”, bo nic nie jest tylko białe albo tylko czarne.

Dla mnie siłą tego filmu jest wielowymiarowość, począwszy od samej fabuły po głębsze warstwy i znaczenia w wymiarze ludzkim, społecznym, moralnym. To swego rodzaju przypowieść o pragnieniu i potrzebie ratowania świata za wszelką cenę, o przekraczaniu granic, które ma wyższy cel. Duże znaczenie ma w filmie religia, która z jednej strony jednoczy, a z drugiej dzieli, co jest niezwykle aktualnym problemem w wymiarze globalnym.

Aleksandra Konieczna – Oczywiście. To dotyczy wszystkich religii. Myślę, że między innymi dlatego ten film tak dobrze przyjął się w Ameryce.

Przy czym religia nie zawsze idzie w parze z duchowością, a zasady, które powinny być stosowane przez wyznawców, są tylko pozornie przestrzegane, podczas gdy za zamkniętymi drzwiami przestają obowiązywać.

Aleksandra Konieczna – Otóż to. „Boże ciało” mówi też o fałszu, o rozdźwięku między tym, co głosimy, bo wypada, a tym, co mamy w sercu. Moja postać jest klasycznym przykładem osoby, która żyje bardzo blisko Kościoła, jako kościelna jest wysoko na grzędzie lokalnej społeczności, cieszy się szacunkiem w swoim otoczeniu, tymczasem w tajemnicy wysyła pełne nienawiści anonimy i wydaje własne wyroki na mieszkańców miasteczka. Na festiwalu w Wenecji usłyszałam, że na końcu moja postać ulega przemianie i wybacza. Cieszę się, że może być taki wydźwięk filmu, ale nie do końca ufałabym, że jej odmiana nastąpiła na poziomie serca.

Mam wrażenie, że pani role – choć tak różne – są bardzo przemyślane i spójne, od początku do końca ma się wrażenie obcowania z autentyczną postacią. Jak się pani przygotowuje, aby wypaść wiarygodnie? Najpierw jest wyobrażenie danej postaci czy może poszukiwanie wzorców w rzeczywistości i podpatrywanie zachowań wśród ludzi?

Aleksandra Konieczna – Za każdym razem jest inaczej. To zależy od tego, kim jest kobieta, do której mam się przybliżyć. Jedno jest pewne – nigdy nie przyspieszam tego procesu poprzedzającego wejście na plan. Do tego, żeby stworzyć solidną konstrukcję z właściwie dobranych impulsów, refleksji i spostrzeżeń, potrzeba czasu i mojego zaufania do siebie samej, ale także reżysera do mnie, że pracuję nad postacią, ale jeszcze nie do końca wiem, z kim mam do czynienia, albo brakuje jakichś drobiazgów. Lubię pracować w spokoju. Przy filmie „Jak pies z kotem” nie miałam tego komfortu, bo grałam w zastępstwie Igi Cembrzyńskiej, która pierwotnie miała zagrać samą siebie.

Aleksandra Konieczna

Trudniej gra się autentyczne, żyjące postaci, które można skonfrontować z aktorską kreacją? Takie bohaterki chyba panią przyciągają, bo zagrała pani Zofię Beksińską, wspomnianą Igę Cembrzyńską, a wkrótce zobaczymy panią w serialu „Osiecka”, gdzie wcieli się pani w Hannę Bakułę.

Aleksandra Konieczna – To prawda, dość często gram postaci biograficzne, co jest dodatkowym obciążeniem i wyzwaniem, bo zawsze rodzi się pytanie, ile moja bohaterka powinna mieć z pierwowzoru, a ile powinnam dać od siebie. Najtrudniejsze jest wyznaczenie tej granicy i moment decyzji, ile wpuścić własnego krwiobiegu. Za chwilę znowu wchodzę na plan i stanę przed dylematem, ile wziąć z dokumentu, a ile z wyobrażeń. To w dużej mierze kwestia zaufania reżysera. Niestety jeszcze za wcześnie, by mówić, kogo zagram. Z kolei kiedy przeczytałam scenariusz do „Osieckiej”, w pierwszej chwili nie byłam zachwycona swoim zadaniem. Przekonała mnie Magda Popławska w roli Osieckiej, bo chciałam z nią grać. Drugim mocnym argumentem była intrygująca, trudna przyjaźń Osieckiej i Bakuły. Zastanawiałam się dlaczego Hania do końca, jak wierny pies, była przy swojej przyjaciółce – z problemem alkoholowym, często nieznośnej, opuszczonej przez wszystkich, żyjącej w innym wymiarze rzeczywistości. Zgłębienie i oddanie tej relacji wydaje mi się niezwykle interesujące.

Jak się pracuje z młodymi ludźmi w szkole teatralnej, gdzie uczy pani przyszłych aktorów? Czego chce ich pani nauczyć?

Aleksandra Konieczna – Zasadniczo mówi się, że wszyscy słowiańscy aktorzy wywodzą się ze Stanisławskiego, ale w warszawskiej szkole teatralnej, którą skończyłam, w zasadzie nie uczy się jego metody. Sprowadza się ona do hasła w opasłych, zakurzonych tomach, po które nikt nie sięga. Niekiedy czyta się jedynie mały elementarz Michaiła Czechowa, współpracownika Stanisławskiego, o technice aktora. Ja wiele lat temu trafiłam na wybitną, mało znaną metodę, która jest transplantowaną za ocean metodą Stanisławskiego. Mówię o metodzie Stelli Adler, porównywanej z metodą Lee Strasberga. Wśród jej uczniów są Marlon Brando, Salma Hayek, Warren Beatty, Robert De Niro. Mogłabym wymieniać mnóstwo wspaniałych nazwisk. Na początku na własny użytek odnalazłam jej prace po angielsku, teraz, gdy współpracuję ze szkołą filmową w Łodzi, prowadzę zajęcia ze studentami, korzystając z przekładu. Od 10 lat pracuję tą metodą, więc wiedzę techniczną, którą przekazuję swoim uczniom, inkrustuję własnym doświadczeniem. Nie chcę umniejszać tego, co mi dawali moi profesorowie, ale dopóki nie poznałam tej metody, błądziłam nieco po omacku. Teraz znam narzędzia przekładające się na pożądane rezultaty i chcę się nimi dzielić, bo uważam, że są tego warte. O ile Lee Strasberg stawiał w pracy aktora na pamięć psychologiczną, czyli wszystko, co składa się na osobisty, życiowy bagaż doświadczeń, o tyle Stella Adler twierdzi, że właściwy akt twórczy powstaje nie tyle z emocji co na linii wyobraźni aktora, reżysera, autora. W tej metodzie mniej jest psychodramy, rozgrzebywania prywatnej przeszłości, co daje aktorowi komfort i swobodę bazowania na własnych wyobrażeniach.

Widzi pani potencjał w twórcach młodego pokolenia w swoim środowisku? Pracując z młodymi ludźmi – na planie i na uczelni, odnajduje pani siebie w ich pasji, ciekawości świata, kreatywności?

Aleksandra Konieczna – Mam szczęście trafiać na reżyserów tak młodych jak ja albo to ja jestem tak młoda jak oni. Nie wiem (śmiech). Jesienią rozpocznę zdjęcia do filmu „Malignum” Kordiana Kądzieli. To będzie jego debiut fabularny, ale zanim przyjęłam tę rolę, obejrzałam wiele jego filmów krótkometrażowych, które zdobywały liczne nagrody na festiwalach. Takich obrazów, kolorów brakuje polskiemu kinu przytłoczonemu smutkiem i analizami domu złego, nie przytykając Wojciechowi Smarzowskiemu, którego szanuję. Dlatego aż się palę, by grać z takimi zapaleńcami, młodymi duchem, z takim poczuciem humoru. Bardzo mnie ciągnie do pracy z młodymi reżyserami w trampkach, bo mnie samej najbliżej mentalnie do trampek i stanu ducha ludzi, którzy je na co dzień noszą.

Czy serial, którego wartość często jest umniejszana, też daje aktorowi pole do popisu?

Aleksandra Konieczna – Aspekty finansowe są tu decydujące. Stabilizacja w wymiarze materialnym jest w życiu bardzo potrzebna. Z drugiej strony serial daje rozpoznawalność, zwykle większą niż obecność na dużym ekranie, choć trzeba jasno powiedzieć, że widzowie oglądający polskie seriale to całkiem inna grupa niż odbiorcy polskiego kina. Ważne, żeby ta rozpoznawalność nie pociągała za sobą spieralności twarzy, z której nie pozostanie nic dla filmowców. Istnieje bowiem ryzyko, że w pamięci widzów na zawsze pozostanie się Zenkiem, Ziutą albo Honoratą, bez względu na to, co fantastycznego zrobiło się w teatrze albo w filmie. Osobiście traktuję serial jako szkołę dyscypliny, bo tu muszę w krótkim czasie, w gorszych warunkach niż dane mi są w filmie, uratować postać, nie spłaszczając jej zanadto. W tym sensie gatunek nie ma dla mnie znaczenia, bo zawsze staram się wycisnąć z roli jak najwięcej i dobrze robić swoją robotę.

Aleksandra Konieczna

Dość długo czekała pani na rolę w filmie. Teraz to teatr musi czekać na pani powrót?

Aleksandra Konieczna – Od prawie 4 lat nie pracuję w teatrze, nawet gościnnie, bo nie byłabym w stanie pogodzić tylu obowiązków. Na obecnym etapie materia teatru mnie wysyciła. Chcę trochę więcej życia. Chcę próbować innych rzeczy, które mnie pociągają, jak np. pedagogika. Przez ostatni rok pisałam swoją pierwszą książkę „Anyżowe dropsy. To kolejna nieznana dla mnie przestrzeń, na którą niespodziewanie się rzuciłam, nie wiedząc, czy umiem to robić. Towarzyszył temu duży stres, ale jestem podekscytowana nadchodzącą premierą i ciekawa reakcji czytelników.

Co skłoniło panią, żeby zacząć pisać i jaki charakter będzie miał pani literacki debiut?

Aleksandra Konieczna – To była intuicja. Czasem nad ranem, gdy się budzę, słyszę w głowie proste przekazy. Pewnego ranka takim podszeptem było: „Pisz”. Nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, ale już wieczorem to odgórne polecenie nabrało mocy i bardziej określonych kształtów. Poczułam, że mam napisać książkę. Było to 7 marca 2019 r. Postanowiłam, że opiszę swój pełny rok życia, do 7 marca br. Tak wyszło, że ten okres można określić hasłem „od Orła do Orła” – 6 marca 2019 r. dostałam nagrodę za rolę Igi Cembrzyńskiej, a w tym roku, 2 marca, za Lidię z „Bożego ciała”. To zapis czasu kobiety, aktorki, matki – osoby, która ma wiele tożsamości. Przez ten czas towarzyszyła mi z aparatem moja przyjaciółka i wspaniała fotografka Liubov Gorobiuk, która robiła mi zdjęcia w różnych sytuacjach, zarówno tych oficjalnych, w błyskach fleszy, jak i w kapciach, gdy byłam zupełnie niewyjściowa, zasmarkana. Mogłabym powiedzieć, że zapraszam – jak śpiewa Cembrzyńska – do mojego intymnego, małego świata, ale mnie on bardziej przypomina superekspres, pędzący od siódmego do siódmego. W książce opisuję to, co działo się przez ten bogaty rok na zewnątrz, ale też dzielę się osobistymi refleksjami o życiu, uchylając nieco prywatności. Jest w niej też dużo o miłości i dobroci, która spłynęła na mnie późno, bo po 50. roku życia. Myślę, że z tego względu sięgną po nią głównie kobiety, ale wszyscy znajdą w niej coś dla siebie, bo mówię o sztuce, o filmie, o sprawach, które dotyczą każdego z nas. Piszę też o świecie mody luksusowej, bo przez ostatni rok dane mi było zetknąć się z nim za sprawą Gosi Baczyńskiej i Tomasza Ossolińskiego, którzy szyli mi suknie na festiwale i gale. Dzięki nim dostąpiłam momentów bycia księżniczką.

Od niedawna jest pani zdeklarowana ambasadorką mody zrównoważonej. Już dwukrotnie założyła pani na oficjalne uroczystości te same kreacje, w których wcześniej się pani prezentowała. Jednorazowym kreacjom coraz częściej mówią „nie” także zachodnie gwiazdy, m.in. Jane Fonda. Czy ten trend ma szansę się przyjąć?

Aleksandra Konieczna – Mogę tylko być konsekwentna i robić tak, jak powiedziałam. Nie odstąpię od tego, bo musimy sobie zdać sprawę, że w ciągu ostatnich 15 lat moda podwoiła swoją produkcję. Każdego roku stałe odpady modowe stanowią w skali ziemi 92 mln ton, co odpowiada wadze 6 mln słoni. Ekologicznie ma to ogromne znaczenie. Niby wszystko to wiemy, a wciąż bezrefleksyjnie kupujemy rzeczy niepotrzebne. Nowymi ciuszkami, często niskiej jakości, poprawiamy sobie humor. Tymczasem w Polsce są 2 mln osób uzależnionych od kupowania odzieży. Dlatego jako aktorka zdecydowałam, że nie będę więcej brała udziału w igrzyskach próżności, dostarczając nowymi strojami przyjemności publiczności i dziennikarzom, którzy mają o czym pisać. W garderobie chcę mieć rzeczy dobrej jakości zredukowane do minimum, które będą mi służyć wiele lat.

Ostatnie lata były dla pani bardzo intensywne zawodowo. Jak najchętniej pani odpoczywa?

Aleksandra Konieczna – Zastaje mnie pani w momencie, kiedy jestem wykończona. Dlatego cieszę się, że w garażu stoi w gotowości walizka i lada dzień ruszamy na tydzień nad polskie morze, żeby złapać oddech po emocjach związanych z tym, co działo się wokół „Bożego ciała”, z otrzymanym Orłem, z pisaniem książki, żeby zdążyć przed wydawniczym deadline’em. Nawet już nie pamiętam, kiedy miałam wolne. Plany zawodowe mam co najmniej do końca roku, ale w tej chwili marzę tylko o zasłużonym urlopie.

Miniony rok był dla pani dobry prywatnie i zawodowo. Czuje się pani na obecnym etapie spełnioną, szczęśliwą kobietą?

Aleksandra Konieczna – Wciąż kwestionuję swoje sukcesy, które przyszły bardzo późno. Nawet osobisty sukces w postaci szczęśliwego związku zdarzył mi się, kiedy skończyłam 50 lat. Nie mogę się nadziwić, że spotkało mnie tyle dobrych rzeczy, zwłaszcza że gdzieś z tyłu cały czas szarpie mnie moje dawne, trudne życie. Mentalnie miewam stany jak „Idiota” Dostojewskiego i ataki wdzięczności za to, co mi się przydarza. Sukces jest dla mnie stresem, a stres – paradoksalnie – sukcesem.

Czy doświadczenia przeszłości: niełatwy związek, samotne macierzyństwo, choroby, które pani pokonała, sprawiają, że dziś jest pani silniejsza?

Aleksandra Konieczna – Nie mam co do tego wątpliwości. Wiele przeszłam, ale wyszłam na prostą i mam w sobie siłę, choć ogrom pozytywnych rzeczy, które dzieją się wokół mnie, niekiedy mnie przytłacza. Aktorstwo też wpływa na moje życie, ubogaca je. I tak jestem stale rzucana przez nieznaną siłę wyższą od burty do burty. Spokoju i nudy raczej nie zaznałam.

Ale jeśli dzieje się tyle dobrego, to chyba pozytywny chaos?

Aleksandra Konieczna – Tak, pod warunkiem że w pogotowiu stoi walizka i można się na tydzień wyrwać z tego wiru.

Jest walizka, jest z kim wyjechać – czego chcieć więcej.

Aleksandra Konieczna – Jest też czym i za co, jesteśmy zdrowi, więc na tę chwilę naprawdę niczego mi nie brakuje. Wracając do siły, ostatnio zwrócił się do mnie mężczyzna, który pisze książkę o autorytetach niepoddawania się i zaproponował mi, żebym została jedną z bohaterek. Wprawdzie odmówiłam, ale dało mi to do myślenia, że zostałam tak sklasyfikowana. Coś w tym musi być.

fot: Liubov Gorobiuk, Hubert Komerski, Andrzej Wencel.

Udostępnij ten post:



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Powiązane treści
Sławomir Zawadzki
Kryptowaluty stanowią...
SAKANA
Nie istnieje jeden przepis na sukces, każda restaura...
Ciocia Tunia
Dawanie radości dzieciom oraz ich wdzięczność za to...
Żaneta Ściwiarska
Wszystko zaczęło się od moich prób naprawy samej sie...
Węgry
Co warto zwiedzić na Węgrzech? Jaki...