Czarodziej rzeczywistości muzycznej celebrujący życie poprzez sztukę, kompozytor, dyrygent, pianista. Perfekcjonista. W tym roku obchodzi 85. urodziny. Z entuzjazmem wspomina dawne koncerty oraz muzyczne spotkania i planuje kolejne kompozycje, a także występy z orkiestrą przed publicznością. Zapewnia, że nie zamierza rozstawać się z batutą.
Jerzy Maksymiuk – Wspaniały prezent! Szkoda, że pandemia narzuciła ograniczenia, m.in. dotyczące składu orkiestry, ale może i dobrze, bo skupiliśmy się na dopracowaniu wielu elementów. Zachęcam np. do posłuchania trudnego finału „Orawy” Kilara − jeszcze nigdy wszystkie nutki nie zostały zagrane tak precyzyjnie! Ku mojemu zadowoleniu na płycie znalazły się też moje instrumentacje utworów fortepianowych Debussy’ego na orkiestrę. Tylko Sinfonia Varsovia mogła zagrać te utwory tak wrażliwie. Podobnie mój utwór. Mówi się, że kompozytor nie jest nigdy w pełni zadowolony ze swoich kompozycji, ale muszę przyznać, że lubię swoje „Liście gdzieniegdzie spadające”. Na płycie znalazł się też Koncert skrzypcowy Panufnika, który wyjątkowo „pasuje” Jakubowi Haufie. Ciekawe, że na tournée w Chinach oklaskiwano ten punkt programu bardziej niż Koncert fortepianowy f-moll Chopina.
Jerzy Maksymiuk – Nie udało mi się napisać koncertu fortepianowego. Zderzenie z takimi geniuszami, jak Rachmaninow, Ravel, Skriabin, studzi kompozytora. Poza tym współczesność ma wymagania wobec twórcy. Na razie wyszedł z tego pat, ale ciągle coś mi chodzi po głowie.
Jerzy Maksymiuk – Kilkakrotnie wystąpiłem w Carnegie Hall i około 20 razy na słynnym angielskim festiwalu Proms. O tym marzyłem i do tego dążyłem. Muszę jednak przyznać, że czasami wielkie emocje budziły we mnie koncerty, które nie interesowały krytyków. Np. orkiestrze w Irlandii towarzyszył w utworze Szostakowicza chór złożony w większości z seniorów. Najstarszy chórzysta miał 80 lat. Starali się tak, że paniom pięknie zaróżowiły się policzki. Naprawdę bardzo się wzruszyłem.
Jerzy Maksymiuk – Nie ma co marudzić. Przeszedłem wspaniałą, pełną przygód drogę, mając za towarzyszy takich geniuszy, jak Mozart, Beethoven, Szostakowicz. W podróży jak to w podróży, były i wyboje, ale zawsze jest coś za coś, prawda?
Jerzy Maksymiuk – W mojej pamięci na zawsze pozostaną Henryk Szeryng i John Ogdon. Pierwszy to legendarny skrzypek, z którym zagrałem wiele koncertów − nigdy nie zrobił najmniejszego błędu. Drugi – wspaniały pianista, który zawsze znał nie tylko swoją partię, ale całą partyturę. Obaj perfekcjoniści, więc nic dziwnego, że to moi bohaterowie. Niestety obaj już nie żyją.
Jerzy Maksymiuk – Wiener Verein. Wspaniała akustyka! Zawsze też robiły na mnie wrażenie koncerty na Proms, nie tylko ze względu na ich niewątpliwy prestiż, lecz także niezapomniany widok stojących przed estradą młodych ludzi. To właśnie ci, których nie stać na drogie miejsca siedzące, reagują błyskawicznie i bardzo emocjonalnie. To oni niejako określają nastrój koncertu. Gdy Polska Orkiestra Kameralna zagrała pod moją batutą „Serenadę” Czajkowskiego, wyrazili swój aplauz tupaniem. Robili to tak, że byłem pewien, iż zerwał się dach albo przechodzi właśnie jakaś niezwykła burza. Huragan oklasków zerwał się po chwili.
Jerzy Maksymiuk – Dużo komponuję. Orkiestra w Islandii planuje uczczenie pamięci Bohdana Wodiczki, który przez wiele lat był jej dyrygentem. I ja dyrygowałem kilkakrotnie tą orkiestrą. Poproszono mnie o napisanie okazjonalnego utworu i zadyrygowanie go na specjalnym koncercie w przyszłym roku. To dla mnie zaszczyt i przyjemność, zwłaszcza że Wodiczko to moje dyrygenckie bożyszcze − zaczynał dyrygować i zmieniało się brzmienie orkiestry. Piszę też utwór na trzy akordeony dla świetnego Motion Trio, a z myślą o Łukaszu Długoszu kompozycję na flet i orkiestrę. Oczywiście batuty nie odłożę.
Rozmawia Ewa Ploplis
Bardzo fajny wywiad