Aktor filmowy, teatralny, telewizyjny, który odnajduje się zarówno w rolach dramatycznych, jak i komediowych. Mówi o sobie, że jest dobry we wszystkim. Silny facet. Przystojny, intrygujący, pracowity. Wszechstronny – tańczył, grał na fortepianie i na gitarze, trenował rzut dyskiem i piłkę nożną. Pisał wiersze do szuflady. Ma na koncie ponad 50 ról filmowych. Do wszystkich podchodzi poważnie, nie uprawia chałtury. Od 15 lat jest mężem aktorki Agnieszki Warchulskiej. Są szczęśliwymi rodzicami 14-letniego Janka i 8-letniego Franka. Udaje mu się połączyć życie rodzinne z pasją, jaką jest zawód aktora. – Nie ma recepty na dobry związek, ale ważnym składnikiem, jest taka uważność, skupienie się na tej drugiej osobie – mówi Przemysław Sadowski.
Przemysław Sadowski – Pierwszy raz pojawiłem się wtedy na dużym ekranie. To był mój debiut. Ważny, przełomowy rok, początek czegoś, co z małymi przerwami trwa do dzisiaj. Byłem wtedy na III roku szkoły filmowej. Pojechałem na casting do zupełnie innej roli, ale zobaczył mnie Waldek Dziki i stwierdził, że rola, dla której przyjechałem, nie jest dla mnie. Zaczął mnie próbować do roli Kurtza. Casting trwał wiele godzin. Za jakiś czas zadzwonili jeszcze raz, żebym przyjechał na recasting. Powiedziałem, że mam egzaminy w szkole. Wtedy oni przyjechali do mnie, do Łodzi. Pomyślałem, że to dobry znak. I dostałem tę rolę. Odtańczyłem taniec radości na parkingu. Tak się zaczęło. Nie miałem wtedy świadomości, jak może to wpłynąć na moje życie.
Przemysław Sadowski – Z Agnieszką spotkaliśmy się tam pierwszy raz. Ona była z kimś innym, ja też. Wtedy do głowy by nam nie przyszło, że to się przerodzi w związek, który trwa do dziś. Zawsze ją ceniłem, podziwiałem. Zawsze mi się podobała. Spotkaliśmy się dwa lata później na próbach do sztuki „Japes” w Teatrze Prezentacje, u Romualda Szejda. Byliśmy już dojrzali i tak nas dopadło, że trzyma do dzisiaj.
Przemysław Sadowski – Tańczyłem, grałem na fortepianie i na gitarze, trenowałem rzut dyskiem i piłkę nożną, pisałem wiersze do szuflady, miałem dobre oceny w szkole. Z zachowaniem było gorzej. Moją najmocniejszą stroną i największym przekleństwem jest to, że się nie chwalę, że jestem dobry we wszystkim. Niestety nie starczało mi nigdy samozaparcia, żeby się w czymś doskonalić. Ciągle szukałem, aż znalazłem. Trafił się teatr amatorski, fajne dziewczyny i już tam zostałem. Potem były studia na wydziale aktorskim w PWSFTiT w Łodzi.
Przemysław Sadowski – Tuż po studiach grałem w Łodzi, w Teatrze Jaracza, myślałem, że dyrektor Waldemar Zawodziński już mnie sprawdził i tam zostanę na etacie. Tymczasem wprowadził on zasadę, że młodych aktorów przyjmuje na rok próbny, daje im zagrać dwie role i potem zadecyduje, co dalej. Nie bardzo mi się to spodobało. Dostałem propozycję zagrania u Mariusza Grzegorzka, który obecnie pełni funkcję rektora filmówki, ale miałem już wpisany w kalendarzu wyjazd do Tunezji, na zdjęcia do filmu „W pustyni i w puszczy”. Tam zastały mnie kolejne wiadomości dotyczące pracy zawodowej. Nakładały się dwie rzeczy – serial „Więzy krwi”, kręcony w Warszawie, i praca w Łodzi. Wybrałem Warszawę, jednak to była dla mnie strasznie trudna decyzja. Granie w tym serialu, ze świetnymi aktorami: Joasią Brodzik, Barbarą Krafftówną, Jankiem Kociniakiem, było dla mnie wielką frajdą, nowym doświadczeniem, wyzwaniem, ale i ciężką pracą. Mieszkałem wtedy w Łodzi, wstawałem o 6 rano, wsiadałem do mojego Poloneza, który był prezentem od taty na nową drogę życia, i jechałem do Warszawy. Pamiętam dobrze, jak skończyłem studia i tata dał mi kluczyki do samochodu, mówiąc: „Synku, jesteś już dorosły i teraz radź sobie”. I wiedziałem, że muszę już jechać sam.
Przemysław Sadowski
Przemysław Sadowski – Odpukam w niemalowane drewno. Na razie nie narzekam. U nas aktorzy narzekają w dwóch przypadkach – jak nie ma pracy i jak jest praca. Ciężko o balans. Czasami jest tak, że nie wiadomo, w co ręce włożyć. Miałem takie gorące okresy w moim życiu. Wszystko na raz, teatr, serial, film, „Taniec z gwiazdami”, próby do „Króla Leara” w teatrze na Woli, „Samo Życie” dla Polsatu i „Magda M.” dla TVN.
Przemysław Sadowski – Dla mnie największym problemem było ogromne zmęczenie, psychiczne i fizyczne. Spałem po 3 godziny na dobę.
Przemysław Sadowski – Absolutnie zgadzam się. Teraz mam 44 lata i nie dałbym rady. Pewnie bym tak długo nie pociągnął, wtedy to jakoś ogarniałem.
Przemysław Sadowski – Mieliśmy wtedy półroczne dziecko, z którym była cały czas moja żona, Agnieszka. To był największy problem. Niech pani sobie wyobrazi taką scenę – wracam do domu o 1 w nocy, mały płacze, Agnieszka płacze, że już nie daje sobie rady, ja siadam i też zaczynam płakać. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać, z czego mogę zrezygnować. „Taniec z gwiazdami”? Nie przerwę w połowie programu, a lubiłem tańczyć i to była dala mnie frajda. Serial „Samo życie” był podstawowym źródłem utrzymania. „Król Lear”, spotkanie z Konczałowskim, granie u boku Olbrychskiego? No i z czego miałem zrezygnować? To są koszmarnie trudne wybory. Lepiej jednak martwić się, jak jest za dużo, niż siedzieć i patrzeć w telefon. Jestem wolnym strzelcem. Zarządzam swoim czasem i mogę wybierać.
Przemysław Sadowski – „Pierwszy milion”, debiut. Od tego się zaczęło. Odcisnął się w mojej pamięci i często wracam myślami do tamtych chwil. Taki kamień milowy. „Układ zamknięty” był dla mnie ważny. To film oparty na faktach, o trzech przedsiębiorcach, którzy w wyniku zmowy zostali oskarżeni o działalność przestępczą. Świetni aktorzy: Gajos, Kaczor, Magda Kumorek. Dla mnie wszystkie role są ważne, żadnej nie traktuję jak chałtury. Do wszystkiego podchodzę poważnie. Nawet jak robię coś, o czym wiem, że nie jest najwyższych lotów, bo i tak się zdarza, wkładam w to całego siebie, walczę, żeby wszystko było na sto procent. Niektórzy tego nie lubią, ale ja nie odpuszczam. Zróbmy to dobrze albo w ogóle. Duże emocje przyniosła mi praca z reżyserem serialu telewizji Polsat „Na krawędzi” Maćkiem Dutkiewiczem. Nazywam go kochanym furiatem. To perfekcjonista, dąży, żeby było jak najlepiej i tak jak on chce. Przez długi czas, bo ja też jestem samcem alfa, ścieraliśmy się ostro. Kiedy zobaczyłem na ekranie, do czego on dąży, jak to wszystko gra, stwierdziłem, że muszę mu zaufać. Powstał bardzo dobry serial z kontynuacją – „Na krawędzi 2”.
Przemysław Sadowski – Zaczęliśmy drugi sezon serialu „Echo serca” i kiedy po 8 godzinach powtórek jechałem do teatru, byłem szczęśliwy, że są tam żywi ludzie, od razu reagują, klaszczą. Jest fajna atmosfera. W teatrze pracuję dwa, trzy miesiące, żeby osiągnąć efekt premierowy. Oczywiście potem powtarzam co wieczór, ale mam szansę coś jeszcze dodać, zmienić. Pracuję cały czas. Premiera to pierwsze spotkanie z widzem, które czasami uruchamia we mnie nowe przestrzenie. Kiedy gra się w dobrym towarzystwie, z dobrymi aktorami, którzy nie „chałturzą”, lecz wkładają w pracę serce, to – proszę mi wierzyć – jest to olbrzymia radość. Trudno ten stan z czymś porównać. Kocham teatr, ale film też lubię. Waldek Dziki mówił przy „Pierwszym milionie”, że można zagrać scenę w filmie, która jest dobra, ale film tym się różni od teatru, że można zarejestrować coś, co jest ulotne – grymas, spojrzenie. W teatrze każdego dnia jest inaczej. Film powstaje na montażu, a ja nie mam w kontrakcie, tak jak Meryl Streep, że decyduję o dublach. Ale pracuję nad tym. U amerykańskich aktorów granie nie polega na tym, że się zapłaczą, usmarczą, będą się bili, przewracali. Do tego dochodzi świadomość formy. Oni wiedzą, kiedy to zrobić, jak to zrobić, żeby nie przeholować, nie wystawić się na śmieszność. O tym w dużej mierze nasi twórcy zapominają. Byłem w teatrze i widziałem, jak aktor płacze rzewnymi łzami. I to mnie tak śmieszyło, bo było sztuczne, przegrane. Nie wystarczy rejestrować emocji, trzeba wiedzieć, jak to odbierze widz.
Przemysław Sadowski – To prawda. Im człowiek staje się bardziej popularny, tym surowiej go oceniają. Żeby się utrzymać na fali, trzeba mieć olbrzymią świadomość i poważnie podchodzić do pracy. Popularność na pstrym koniu jeździ. Ciągle trzeba się rozwijać.
Przemysław Sadowski – Tak. I takie rozwibrowanie, otwartość na doznania. Najważniejsze w aktorstwie jest odbieranie bodźców. Kiedy grasz po raz setny spektakl i po raz setny słyszysz ten sam tekst, musisz przez ten ułamek sekundy dać się zaskoczyć, jakbyś słyszał to po raz pierwszy. Trzeba cały czas się rozwijać, poszukiwać. Nie ma żadnego wzorca, to wszystko razem się łączy. Wrażliwość, doświadczenie, świadomość tego, co mogę dać, emocje. Ale nie można udawać, bo widz zauważy, że to puste. Do kina, do teatru chodzimy, żeby coś przeżyć, żeby po wyjściu coś w nas zostało. Inaczej to nie ma sensu.
Przemysław Sadowski – Plusem jest to, że się doskonale rozumiemy. Kiedy mamy premierę, przychodzą na momenty. Wtedy wiemy, jak się mamy zachować, pomagamy sobie. Nasze głowy są gdzie indziej, w świecie, w którym gramy. Najważniejsze to zrozumieć siebie, ale trzeba nad tym pracować. Minusem jest to, że potrafimy gadać w domu o pracy, ale nasz zawód to nasza pasja i to są twórcze, konstruktywne rozmowy. Pomimo że czasami mamy inne zdanie, nie kłócimy się. Czego życzę wszystkim Polakom.
Przemysław Sadowski – Czy 15., czy 12., to kolejny rok spędzony razem. I to się liczy. Co do wierności, to oczywiście, że jest trudna. Natura nie stworzyła nas monogamistami. Może nawet wierność jest tak trudna jak celibat. Jest narzucona nam przez normy moralne, uważana za podstawę życia społecznego. Nie twierdzę, że się nie da być wiernym w związku. Wymaga to ciągłej pracy z obu stron i oczywiście zaufania. Pierwszy etap zauroczenia mija po roku, potem pojawia się inna miłość. Ona się przekształca. Człowiek dojrzały powinien mieć tę świadomość. Czuje się odpowiedzialny za swoich bliskich. W różnych momentach naszego życia pojawiają się inne potrzeby. Namiętność ma różne odcienie. To nie znaczy, że po 15 wspólnych latach nudzimy się ze sobą. Nie mamy na to czasu.
Przemysław Sadowski – U nas nie ma tego problemu. W naszym przypadku odpoczywanie od siebie jest bardzo częstym zjawiskiem. Albo ja wyjeżdżam na plan, albo Agnieszka gra w teatrze. Kiedy uda nam się spędzić razem weekend, to jest święto. Czasami zastanawiamy się z Agnieszką, jak trudne dla naszych dzieci jest to, że oboje uprawiamy ten sam zawód. I dla nas, żeby to wszystko pozbierać logistycznie. Razem pływamy, jeździmy na rowerze. Czasami udaje się spędzić wieczór razem, zjeść wspólnie obiad, wyjechać. Wtedy jest okrzyk radości: „Hura, nie macie dzisiaj pracy, możemy być razem”. Te momenty spędzone razem bardzo celebrujemy. Nie wpuszczam do domu kamer ani nie lansuję się z żoną na ściankach. Jest granica między życiem prywatnym a zawodowym. Nie jestem celebrytą. Jestem sobą.
Przemysław Sadowski – Najtrudniejsza. Wierzę w to, że wychowywać można przez dobry przykład, nie przez gadanie tylko przez to, co się robi. Dlaczego mała dziewczynka zakłada buty mamy, maluje usta? Bo chce być jak mama, a chłopiec chce być jak tata. Dzieci patrzą jak my się zachowujemy, jak rozmawiamy ze sobą. Obserwują nas. Staram się swoim przykładem pokazać im, że np. nie siedzę przy grach komputerowych tylko z książką. Podsuwamy im książki, ale nie zmuszamy, bo to bez sensu. Mamy taki zwyczaj, że komputer jest tylko w weekend i kiedy czas minie, to wyłączamy.
Przemysław Sadowski – Oczywiście, że się wścieka. Ale potem z nim rozmawiam. Mówię: „Pograłeś, fajnie, ale co to zmieniło w twoim życiu, co ci dało? To nie rozwija twojej osobowości. Nie zdarzyło się nic, o czym będziesz mógł później opowiedzieć”. Staram się żyć i mieć w sobie opowieści dla swoich dzieci, dla swoich przyjaciół. Nie pamiętam, w jakie gry grałem, o czym były, ale to, co widziałem, co przeżyłem, zostanie we mnie. I mogę to przekazać dalej.
Przemysław Sadowski – Uwiera mnie, że ci, którzy rządzą tym krajem, pozwolili na to, żeby chamstwo podniosło głowę i było dumne ze swojego chamstwa. Weźmy takie określenie, jak „wykształciuchy”. Przestaliśmy aspirować, jesteśmy dumni z miernoty, z tego, że nie czytamy książek. Ostatnio przeczytałem książkę Michelle Obamy „Becoming. Moja historia”, w której opisuje, co ją ukształtowało od dzieciństwa do okresu życia w Biały Domu. Miałem różne przemyślenia, że trzeba się rozwijać, mieć nowe doświadczenia, pracować na awans społeczny. Przeraża mnie to, że w rzeczywistości, w której żyjemy, nie mogę powiedzieć: „To jest moja droga”. Teraz te wartości się nie liczą. Zdewaluowało się wykształcenie, nie ceni się ludzi, z pogardą patrzy się na tych, którzy nie przyklaskują jedynej słusznej sprawie.
Przemysław Sadowski – Nie znam. Wszyscy jesteśmy różni. Tych konfiguracji emocjonalnych, intelektualnych jest tyle, że nie mam recepty na dobry związek. Dla mnie jest ważne, że staram się zrozumieć drugą osobę i widzę, że ona też do tego dąży. Nawet jeżeli się z Agnieszką nie zgadzamy, to nie jest to w złej wierze. Wiem, że ją kocham i ona mnie też. Nawet jeżeli czasami mnie nie lubi, bo to się zdarza, coś jest pod skórą, coś, co pozwala nam razem trwać. Jesteśmy tylko ludźmi, mamy wady, robimy głupoty, ale potrafimy to wszystko zaakceptować i iść do przodu.
Przemysław Sadowski – Ja bym jeszcze do tego dorzucił uważność wobec tej drugiej osoby. W związku nie można się skupiać na sobie. Ważne, żeby dostrzegać i pielęgnować to, co jest w nas.
Przemysław Sadowski – Tak nagle trzy życzenia? Strasznie trudne, ale spróbuję. Chciałbym, żeby mi ktoś zagwarantował – może ta złota rybka – żeby moje dzieci były bezpieczne i szczęśliwe. Chciałbym mieć święty spokój, ale oczywiście znajdę sobie zajęcie, bo długo bym nie wytrzymał. Wolałbym jednak podejmować wyzwania, bo chcę, a nie dlatego że muszę. A trzecie życzenie? Teraz powiem jak kandydatka na Miss Ameryka, no może kandydat: „Pokój na świecie”, w takim szerokim znaczeniu.
Przemysław Sadowski – Czyli dużo nas łączy, ta uważność jest dla nas bardzo ważna.
Rozmawiała Anna Arwaniti
Zdjęcie teatralne – Fot. Krzysztof Bieliński, Sesyjne – Fot. EKIPA, Sebastian Rudnicki, Teatr Komedia
Dodaj komentarz