Choć spotykałem się z głosami, że interpretacja tekstu jest w piosence ważniejsza niż znajomość nut, na pewnym etapie chciałem zdobyć papiery. Są w Polsce najważniejsze. W tamtych czasach różnice w stawkach za występy profesjonalnych artystów i wykonawców bez dyplomów były bardzo duże. Gdy w 1967 roku podszedłem do egzaminu do szkoły muzycznej, usłyszałem tylko, że mam zbyt zmanierowany głos i nic z tego nie będzie. Może to i lepiej? Pozostałem wolny i nie dałem sobie nic narzucać ani w doborze repertuaru, ani w interpretacji wykonywanych utworów. A pół roku po tym, jak mnie nie przyjęli do szkoły muzycznej, zdobyłem w Opolu nagrodę za piosenkę „To ziemia” − mówi artysta w rozmowie pełnej wspomnień i refleksji nad sztuką
Stan Borys − Oczywiście, takie były początki. Zawsze ciągnęło mnie do literatury. Już w młodym wieku marzyłem o wielkiej roli hamletowskiej. Gdy miałem 17 lat, zacząłem recytować na konkursach wiersze Norwida. Reprezentowałem Dom Kultury w Rzeszowie i zdobywałem nagrody. Brałem udział w wielu konkursach, m.in. w Szczecinie, Gdańsku i we Wrocławiu, gdzie deklamowałem rewelacyjny wiersz „List do Marca Chagalla” autorstwa Jerzego Ficowskiego. Do tej pory mam gdzieś to nagranie i chodzi mi po głowie, żeby ujrzało kiedyś światło dzienne.
Dostąpiłem nawet zaszczytu, że w Polskim Radiu Rzeszów raz w tygodniu prowadziłem własny kącik recytatorski, zaznajamiając słuchaczy m.in. z twórczością Bogdana Loebla czy Edwarda Stachury. Tak zrodziła się nasza przyjaźń. Gdy miałem 19 lat, w Teatrze im. Siemaszkowej doszło do twórczej kłótni, wskutek czego odeszło kilku aktorów, a dyrektor został zwolniony. Założył wtedy Teatr Poezji, do którego dołączyłem. W tym okresie miałem okazję uczyć się warsztatu od zawodowych, doświadczonych aktorów.
Stan Borys − To wszystko się łączy, bo z równie dużym szacunkiem podchodzę do sztuki teatralnej i wokalnej. Wielu twierdzi, że moje koncerty są widowiskami. Na pewnym etapie postanowiłem związać się z muzyką i zarabiać na koncertach. To śpiewanie stanowiło mój chleb powszedni, ale z poezją i teatrem nigdy nie rozstałem się na dobre. W 1983 roku, w setną rocznicę śmierci Norwida, moje drogi skrzyżowały się z działaniami artystycznymi Tymoteusza Karpowicza, wybitnego poety, który wykładał na Uniwersytecie Illinois w Chicago. Akurat pisał sztukę „Norwid i niewola”, którą za jego namową wyreżyserowałem. Prapremiera odbyła się z udziałem kilkuset norwidologów z całego świata. Niestety ze względu na stan wojenny delegacja z Polski nie dotarła.
Po pewnym czasie napisałem własną sztukę – teatr jednego aktora z poezją ilustrowaną muzyką. Prezentowałem ją przed wielką publicznością w Copernicus Center w Chicago. Po jakimś czasie powstało słuchowisko „Piszę pamiętnik artysty… hańba temu, kto o tym źle myśli” z moją muzyką do tekstów Norwida. Po przedstawieniu Tymoteusz Karpowicz powiedział tylko: „Przebiłeś mnie”. Czy można wymarzyć sobie lepszą recenzję?
Stan Borys − Te teksty były aktualne w czasach, kiedy powstały – w okresie protestów przeciw wojnie w Wietnamie, choć można je różnie interpretować. Np. w tekście „Te bomby lecą na nasz dom” dopatrywano się analogii do Oświęcimia. Inna pieśń z tego okresu – „Pozwólcie nam żyć” nie była tak popularna, ale myślę, że jest aktualna do dziś.
Współcześnie panują innego rodzaju bunty polityczne i artystyczne. Ja wciąż się buntuję w sprawach dla mnie ważnych i staję okoniem wobec spraw bliskich memu sercu. Żałuję, że polska muzyka tak bardzo zeszła na margines światowej twórczości. Mamy wielu zdolnych artystów, ale ci giną w zalewie wszechobecnego naśladownictwa i ubóstwa muzycznego.
Stan Borys − Jest paru fajnych rockowych wykonawców, którzy zdobywają polską scenę muzyczną. Jedyny i niepowtarzalny jest Krzysztof Cugowski, ale i inni z czasów prawdziwej piosenki, której nikt inny już nie śpiewa. Warto wspomnieć też o utalentowanych wykonawcach operowych, którzy podbijają światowe sceny, w tym Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Mówię tu o takich artystach jak Kurzak, Ruciński, Beczała. Kwiecień. Sam zaśpiewałem w duecie z tenorem Michaelem Kleitmanem włoską piosenkę „L’Amore E Amare L’amore”. Takich ciekawych spotkań, z których zrodziło się coś pięknego i ważnego, było w moim życiu wiele.
Niesamowity wokal ma lider zespołu YES. Słucham z przyjemnością Franka Zappy. W czasie pobytu w USA odkryłem wielu artystów, którzy mnie fascynują. Może dlatego jestem tak krytyczny wobec naśladownictwa, które dominuje na polskim rynku. Nurt, który zawojował polski mainstream, lepiej pominąć milczeniem.
W okresie mojej młodości duży wpływ mieli na mnie Animalsi. Muszę wspomnieć również Erica Burdona, do którego miałem podobny głos. Muzyka zachodnia była wówczas bardzo zagłuszana, a my robiliśmy wszystko, żeby ją odkryć i chłonąć. Mam poczucie, że po wielu latach mojego pobytu w Stanach mnie również usiłowano wymazać z kart polskiej muzyki i kultury. Mówiono o mnie wiele niepochlebnych rzeczy, np. że wyrzucono mnie z Blackoutu, co jest nieprawdą. Gdy odszedłem, ustępując miejsca żonie Nalepy, Mirze Kubasińskiej, swoją piosenkę „Wiatr od Klimczoka” podarował mi Zbigniew Bizoń. Tak powstał Stan Borys i Bizony.
À propos grania z Nalepą przypominają mi się nasze początki, do których wracam z uśmiechem. Otóż, kiedy Nalepa szukał ludzi do zespołu, byłem kaowcem w klubie Na Poczcie, ale na przesłuchanie zaprosił mnie do siebie do domu. Jak zaśpiewałem „House of the rising sun”, w kredensie zadrżało szkło i szklanki.
Stan Borys − Historia tej piosenki jest bardzo piękna. Kiedy brałem udział w ogólnopolskim konkursie recytatorskim w Gdańsku, chodziłem ćwiczyć do pobliskiej opuszczonej katedry, bo w jej wnętrzach głos świetnie brzmiał. Przez powybijane okna wlatywały do środka ptaki, z którymi byłem sam na sam. Po paru latach, gdy występowałem w teatrzyku piosenki w Bristolu, to wspomnienie powróciło. Tam bowiem podszedł do mnie facet i oświadczył dość stanowczo, że zaśpiewam jego piosenkę. Był to Kazimierz Szemioth. Dał mi tekst „Jaskółki”, który miał 17 zwrotek. Stopniowo je wykreślaliśmy, aż piosenka zyskała obecny kształt. Swoje filharmoniczne brzmienie utwór zawdzięcza Januszowi Kępskiemu. Aż 2 lata czekaliśmy na decyzję cenzorów z Mysiej, aby zaprezentować piosenkę publiczności. W tekście pojawiały się przecież niebezpieczne słowa, takie jak wolność, katedra. Byłem zmęczony oczekiwaniem i zrezygnowany do tego stopnia, że uznałem, że nie pojadę do Opola, skoro nie mogę zaśpiewać „Jaskółki”.
Zostałem wtedy zaproszony do pracy nad rock operą „Naga” z Niebiesko-Czarnymi. Wyjechaliśmy do Teatru w Gdyni, którego dyrektorem była pani Danuta Baduszkowa, później powstał Teatr Muzyczny im. Baduszkowej. Oczywiście na występ w Opolu dawano mi inną piosenkę, ale ja uparłem się, że zaśpiewam tylko „Jaskółkę”. I udało się. W jury Festiwalu w Opolu zasiadało kilku panów w czerwonych krawatach, z cenzury co nie wróżyło nic dobrego, znając ich sympatię do mnie. Przeczucie mnie nie myliło, dostałem od nich niską punktację. Potem był Sopot i Bursztynowy Słowik za mój występ.
Stan Borys − Na Olimpiadzie piosenki w Atenach z udziałem reprezentantów 40 krajów dostałem nagrodę Best Interpreter. W Polsce jestem posiadaczem Srebrnego i Złotego odznaczenia Gloria Artis, co bardzo sobie cenię. Zdobywałem też nagrody zagraniczne, występując we Francji, w Irlandii, w Caracas. Wiele razy byłem wystawiany jako reprezentant Polski do udziału w międzynarodowych festiwalach.
Stan Borys − Człowiek o wyglądzie proroka, występujący z krzyżem na piersi, nie miał prawa istnieć w kraju, w którym rządzili komuniści. Moją osobę wycinano z programów telewizyjnych, byłem niechcianym „apostołem”. Wyjechałem do Nowego Jorku, bez planów i większych środków, ale dzięki kolegom − Urszuli Dudziak, nazywaną przeze mnie Matką Chrzestną Nowojorską, i Michałowi Urbaniakowi, u których wówczas pomieszkiwałem − i ich kontaktom już po 3 tygodniach zacząłem występować. W pierwszej części koncertów robiłem show do słuchania z moich piosenek, a na koniec grałem rock’n’rolle. Wszystko rozkręciło się szybciej, niż mógłbym oczekiwać.
Stan Borys − Wróciłem do Polski i mam tu swój dom. Miejsce, w którym żyję, w dużej mierze zaprojektowałem sam, a rzeczy przytargałem na własnych plecach albo pomagałem wnosić, jeśli nie byłem w stanie ich udźwignąć. Spotkałem na swojej drodze artystę, który skończył ASP i robił freski w kościołach. Poprosiłem, żeby mi wymalował freski na ścianach. Dobrze się w tym czuję.
Stan Borys − Bardzo mocno. W czasach, gdy bywałem na obiadach w Związku Literatów i obracałem się w środowisku artystycznym łączącym różne dziedziny sztuki, podeszła do mnie primabalerina Teatru Wielkiego, która w wieku około 60 lat wyglądała tak, że wszyscy się za nią oglądali, kiedy szła w miniówie przez Krakowskie Przedmieście. Pochwaliła moje wykonanie „To ziemia”, mówiąc, że mam fajny głos, ale może mnie nauczyć oddychania. Do tej pory sam uczyłem się emisji głosu. Joga pomogła mi w śpiewaniu i oddychaniu, bo żeby głos brzmiał, trzeba go podeprzeć oddechem. To ona nauczyła mnie też hatha jogi, takie były moje początki.
Stan Borys − Wiele marzeń spełniłem. Nie można z tym przesadzać. W tym wieku, w którym jestem, najbardziej doceniam zdrowie. Zresztą zawsze tak było. Na szczęście poprzez jogę, rehabilitację i wiarę powoli wracam do formy. Medytuję i wierzę, że będzie dobrze.
Rozmawiał Mariusz Gryżewski
Zdjęcia: Anna Kubisz – archiwum Stana Borysa
Nostalgii Stana Borysa to czas mojego dzieciństwa młodości, wciąż wierna jestem tamtym Artystommuzyce to chwile radości i niezapomnianych chwil szczęścia,które dawała mi ówczesna muzyka i Wykonawcy.