Babunia często opowiada o mądrościach, jakie przekazała jej Prababunia, czyli jej mama. Dziś zapytałam ją, jak wyglądały obyczaje związane z posiłkami. Wzruszona, że ją pytam, że chciałabym się dowiedzieć jak to było za “dawnych czasów”.
Przypomniała, że w przedwojennej Polsce, czyli jeszcze do 31 sierpnia 1939 wieczorem pierwsza od stołu wstawała Pani domu. To był znak, że bliska rodzina – a także goście – mogli również wstać od stołu i odstawić krzesła. Staropolska tradycja nakazywała dziękować za posiłek, za gościnę oraz gościnność, a zapominanie o tak prostych wyrazach wdzięczności uznawane było za uchybienie dobrym obyczajom. W owym czasie we Francji czy Hiszpanii ze zdziwieniem przyglądano się polskim obyczajom – a największe zdziwienie sprowadzało się do pytania: “za co oni tak sobie ciągle dziękują?”.
Nie wypadało jednak dziękować zdawkowo za obiad, za poczęstunek, za suto zastawiony stół, lecz za gościnność i pamięć. W naszych czasach taka sytuacja może wydawać się wręcz archaiczna, ale tylko dlatego, że wielu młodych Polaków nie miało – nie ma Babuni i Prababuni, nie zna ich skarbczyków wspomnień oraz opowieści, dlatego też ten piękny, nieistniejący świat czynimy przystępny dla naszych Czytelników.
Pragnę zwrócić uwagę na poruszaną przez Babunię kwestię ówczesnego budżetu na posiłek “proszony”. Nic ponad stan i nic ponad wartość menu codziennego. Dorównywanie czy też dążenie za wszelką cenę do dorównania wystawnością gdy jest to rewizyta narażało państwa domu na śmieszność. Zapewne Babunia oraz tym bardziej Prababunia złapałaby się za głowę dowiedziawszy się, jak szaleją ich potomkowie zastanawiając się na wystawnością i menu na chrzciny, i Komunie, wesela, a nawet niektóre przyjęcia domowe “dla ważnych gości” lub podczas wynajęcia sali w restauracji na ważne rodzinne spotkania – w tym stypy, czyli jak się teraz wymijająco mówi “konsolacje”.
Atrakcją towarzyska i zwyczajem w okresie międzywojennym XX wieku były tzw.” herbatki” w godzinach 15.00-17.00 lub 16.00 -18.00., uchodzące za “łatwe” w przygotowaniu. Nie wymagały rozsiadania się, ani ceremonialnych gestów, ani szczególnie eleganckiego stroju. Można było nawet jednego dnia odbyć kilka “herbatek”, albo prosto z “herbatki” udać się do kina albo do “teatru”. Taka herbatka była odpowiednikiem dzisiejszej rozmowy na czacie – można było ją zakończyć po półgodzinie bez podawania powodu tak, jak dziś w meandrach Internetu rozmowy zaczynają się nagle i nagle się kończą. Zazwyczaj także dziś rzadsze wprawdzie, ale od serca spotkania w domowym zaciszu polegają na przekarmianiu gościa. A jak było wtedy?
Filiżanka aromatycznej herbaty, nieduża, by z troską o gościa można było herbatę dolewać. Do tego domowe ciasta albo tort pokrojony na podłużne kawałki ( jeśli nie były to imieniny lub urodziny – wówczas tort podawany był w całości). Gdy zaczynał się sezon faworków i pączków godziny “herbatek” były… dłuższe. Ciekawostka: na stole ustawiano wówczas przynajmniej dwie cukiernice po to, by nie były one przedmiotem sporu. Samowar węglowy, a pod koniec lat trzydziestych elektryczny wprawiał i domowników, i gości w lepszy nastrój. Ważne było też rozmieszczenie naczyń i sztućców na stole, zaś papierosy i zapałki kładzione były na sąsiednim małym stoliczku – tak na wszelki wypadek. Również pod koniec lat 30-tych XX wieku zaczęły być modne “buszetki” do herbatki, czyli malusieńkie kanapeczki z których żaden składnik nie miał prawa spaść na podłogę. Jeśli goście byli liczni, sadzano ich przy kilku stolikach w salonie.
Niektórzy goście traktowali herbatkę jako pretekst do spotkania przy kartach – bowiem partyjka łączyła tych gości, którzy nie lubi wdawać się w dyskusje polityczne, finansowe czy obyczajowe.”Herbatka karciana” skupiała gości o mniej więcej podobnych doświadczeniach i w grze oraz… małomówności! Wszak przy partyjce okolicznościowej gracze musieli nie tylko taktownie rywalizować, ale i nie obrażać zgromadzonych półsłówkami lub złośliwymi dowcipami. Ci, którzy przyglądali się ich grze byli zobowiązani nie przeszkadzać, nie wtrącać się, nie robić znaczących min, nie odzywać się, nie kaszleć i nie kichać. Innymi słowy – obserwator musiał być milczący i zdrowy. Wzburzenia domowników i gości mógł wzbudzić nieopanowany gracz – i radosny, i smutny.
Wówczas jeszcze mężczyźni nazywali dług karciany honorowym, a gracza, który nie zapłacił zaległości do wyznaczonego terminu ogłaszano niehonorowym. Obowiązywała wówczas w Polsce jeszcze jedna zasada: stosowanie lub niestosowanie się do obyczajów związanych z grą w karty ukazywało braki w wychowaniu oraz tworzyła opinię całej rodzinie. Gracze, “rozdygotani” grą – jeśli szła im karta – w przypływie wątpliwej czułości szybko chcieli przechodzić na “ty” nie zauważając, że inni nie są tym zachwyceni. Babunia przywoływała w swych opowieść modę i swoisty skandal obyczajowy z lat 30-tych minionego wieku, a mianowicie “bruderschafty” młodego pokolenia kobiet z mężczyznami dojrzałymi wiekiem. Dziś – żadne pokolenie nie widzi w tym problemu.
Marta Cywińska
Miałem najlepszą prababcię na świecie….urodziła się w 1896 w Polsce…synowie urodzili się we Francji.mój ojciec i wujek znów w Polsce….Byłem na setnych urodzinach mojej naj babci….politycy..kombatanci …gmina…200 osób…miałem 19 lat…najlepsza
..szczera …impreza w życiu….LUDZIE jak ja lubiałem przyjechać na wieś do tej właśnie prababcia i poprosić…POOPOWIADAJ…I wtedy się działo….dożyła 103lat…nie mam słow