URSZULA

URSZULA – Po prostu lubię życie

Opublikowano: 7 czerwca 2019

Śpiewa, odkąd pamięta, i mimo że w ubiegłym roku obchodziła 35-lecie pracy artystycznej, muzyka niezmiennie sprawia jej przyjemność. Koncertuje, tworzy i nie poddaje się trudnościom, odnajdując w sobie wciąż nowe pokłady energii. Własnie pracuje nad kolejna płytą, ale ani myśli odżegnywać się od swoich starych przebojów, których wciąż domaga się od niej publiczność. Wie, ze bez nich nie byłoby Urszuli

Na początku był fortepian i akordeon – od dziecka lubiłaś śpiewać. A twoja ulubiona zabawka z lat dzieciństwa?

URSZULA – Odkąd sięgam pamięcią, muzyka była w moim życiu czymś bardzo ważnym. Nuciłam przy każdej okazji i wystukiwałam różne rytmy. W dzieciństwie uczyłam się gry na fortepianie i akordeonie. Rodzice pracowali w państwowej firmie odzieżowej, gdzie mój ojciec był opiekunem ludowego zespołu pieśni i tańca. To oni zdecydowali, że zapiszą mnie do ogniska muzycznego na profesjonalne lekcje muzyki. Później uczęszczałam na zajęcia w lubelskim Studium Piosenki, by w końcu podjąć studia na Wydziale Wychowania Muzycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. A moją ulubioną zabawką w latach dzieciństwa nie był konik na biegunach, lecz pluszowy miś.

W Zielonej Górze „Kopciuszek” przyniósł ci „Złotego Samowara”, a Aleksander Bardini powiedział…

URSZULA – … że „mam talent aktorski i jego zdaniem byłabym świetną aktorką śpiewającą”. Bardzo miło było usłyszeć taką opinię, szczególnie z ust tak wspaniałego aktora i znakomitego pedagoga, jakim był i ciągle w naszej pamięci pozostaje prof. Aleksander Bardini. Ale ja wtedy nie myślałam o aktorstwie. Zresztą już jako 15-latka brałam udział w eliminacjach do XI Festiwalu Pieśni Radzieckiej, ale dopiero przy trzeciej próbie, w 1977 r., właśnie za wykonanie piosenki „Kopciuszek”, sięgnęłam po najwyższy laur tego Festiwalu. Rok później wystąpiłam z piosenką „Umiem żyć” w koncercie debiutantów podczas XVI Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

Następnie, używając terminologii bokserskiej, wpadłaś w Klincz?

URSZULA – W 1980 r., będąc na I roku studiów, wystąpiłam w zespole wokalnym Ryszarda Kniata. Towarzyszyliśmy wówczas wykonawcom zagranicznym w czasie XX Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie. Później Ryszard został liderem grupy Klincz. W 1986 r. zadebiutowałam jako autorka tekstów dwóch piosenek tej grupy – „Pod latarnią” i „Koty”. Wcześniej – w czerwcu 1982 r. – w Poznańskim Studiu Polskiego Radia dokonałam pierwszych nagrań z Budką Suflera.

W tej „Budce” – na początku jako Urszula Kasprzak – przeżyłaś „Fatamorganę”. Jak to się stało, że zostałaś Urszulą?

URSZULA – Tak, „Fatamorgana” z 1982 r. była pierwszą piosenką nagraną wspólnie z muzykami Budki. Nagrywałam ten utwór i ktoś w studiu nie pamiętał, jak mam na nazwisko. Podpisano tę taśmę tylko moim imieniem. Jerzy Janiszewski – w tamtych latach bardzo popularny dziennikarz i prezenter Polskiego Radia Lublin – uznał, że to fajna ksywka. A ponieważ w tamtym czasie byłam chyba jedyną wokalistką posługującą się imieniem, więc w ten naturalny sposób zostałam Urszulą. Od tej kompozycji zaczęła się nasza wieloletnia współpraca i uważam, że czas spędzony w Budce był doskonałym okresem w mojej artystycznej biografii. Nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby nie Romuald Lipko, Budka Suflera i takie piosenki, jak „Fatamorgana”, „Bogowie i Demony” czy „Dmuchawce, latawce, wiatr”. Muszę przyznać, że tak naprawdę zaistniałam dopiero dzięki temu zespołowi. Wcześniej prawie nikt mnie nie kojarzył. Właśnie współpraca z tą grupą była dla mnie ogromnym przeżyciem i artystycznym przełomem. Wcześniej chodziłam na koncerty tego zespołu, stawałam w pierwszym rzędzie i bawiłam się na całego. Oni wówczas byli moimi idolami. I nagle – aż trudno w to uwierzyć – ja, skromna dziewczyna, znalazłam się razem z nimi na scenie i mogłam zaśpiewać kilka piosnek. To była olbrzymia radość.

URSZULA

„Dmuchawce, latawce, wiatr” to w tamtym czasie była twoja piękna ballada, z którą zawędrowałaś do Luksemburga.

URSZULA – I w konkursie Polskiego Radia i Telewizji została uznana za największy przebój roku. Ta piękna melodia zjednała mi serca bardzo wielu słuchaczy. Trawestując tytuł, jak latawiec niesiony wiatrem pofrunęła także w anglojęzycznej wersji „Slowly Walking” na listę przebojów ciągle kultowego radia Luksemburg. Kolejnymi przebojami stały się ballada „Michelle ma belle”. „Rodezja-finezja” i hardrockowa „Totalna hipnoza”. Wszystkie te utwory znalazły się na moim debiutanckim albumie studyjnym – „Urszula”

A jak wyglądał twój związek z „Malinowym Królem”?

URSZULA – Mogę śmiało powiedzieć, że jest wyjątkowo długotrwały, mogę na „Malinowym” polegać i jesteśmy sobie wierni (śmiech). Do dzisiaj jest jednym z tych utworów, które obowiązkowo wykonuję na koncertach. Publiczność reaguje na niego bardzo emocjonalnie i żywiołowo.

W 1985 r. miałaś przygody z „Karolem”.

URSZULA – Reżyser filmu „Och, Karol” Roman Załuski od początku miał pomysł, żebym to właśnie ja zagrała w jego filmie. Pojawiłam się po raz pierwszy w roli aktorskiej jako Jola, koleżanka z pracy tytułowego bohatera – w tej roli wystąpił Jan Piechociński, która w pracy podśpiewuje sobie cichutko „Dmuchawce, latawce” (śmiech). Ta komedia cieszyła się ogromnym powodzeniem kinomanów. Promowała go piosenka „Baw mnie”, do której słowa napisał Jacek Cygan, a zaśpiewałam ją razem z Sewerynem Krajewskim – kompozytorem muzyki. W ten sposób spełniła się przepowiednia prof. Aleksandra Bardiniego (śmiech).

Ale na tym nie skończyła się twoja przygoda z filmem.

URSZULA – To prawda, zagrałam jeszcze postać pokojówki w serialu kryminalnym Pawła Pitery pt. „Na kłopoty Bednarski”. Wystąpiłam też w telewizyjnym melodramacie Załuskiego „Głód Serca”. Zaśpiewałam też utwór „Sweet, Sweet Tulipan”, który był przewodnim tematem serialu telewizyjnego Janusza Dymka pt. „Tulipan”. W 1989 r. Roman Załuski ponownie zafundował mi „Galimatias, czyli Kogel-mogel II”, w którym wykonałam piosenkę „Bądź zawsze blisko mnie”.

Możesz chyba śmiało powiedzieć, że czas spędzony z Budką i w ogóle lata 80., choć wielu źle się kojarzą, to dla ciebie pasmo sukcesów.

URSZULA – Nawet nie chyba, a na pewno. To był bardzo dynamiczny czas. Rosła moja popularność, co było dla mnie czymś bardzo miłym. Dokonywała się pewna zmiana mojej osobowości. Moje estradowe stroje stały się specyficzne, na twarzy pojawiły się mocne makijaże, we włosach kolorowe pasemka i te niezapomniane czerwone spodnie, w których występowałam. Wiele osób nie było w stanie uwierzyć, że ta Urszula na scenie to ja. Graliśmy dużo koncertów, do tego dochodziły jeszcze studia, co było nie do pogodzenia i z czasem musiałam z nich zrezygnować. Brałam udział w zagranicznych festiwalach i wygrywałam, m.in. w Berlinie, Rostoku i Norymberdze. To właśnie z Budką w lutym 1987 r. wyruszyłam w półroczną trasę koncertową po USA. W Budce poznałam też swojego pierwszego męża Staszka Zybowskiego i urodziłam dziecko.

I przyszedł moment, że razem opuściliście zespół i zostaliście w Stanach. Jak do tego doszło?

URSZULA – My zostaliśmy, a oni wrócili do Polski. W tym miejscu chcę podkreślić, że nigdy nie byłam solistką tego zespołu. Solistą zawsze był Krzysztof Cugowski. Zarówno ja, jak i Felicjan Andrzejczak, byliśmy tylko gośćmi. Zresztą to rozstanie musiało kiedyś nastąpić, czułam, że będę musiała ruszyć własną drogą. Jeszcze w 1988 r. nagrałam płytę „Czwarty raz”, którą w połowie skomponował mój mąż, a w połowie Romuald Lipko i ona stała się pomostem między moją współpracą z zespołem a moimi solowymi dokonaniami.

W USA spędziłaś 4 lata – od 1990 do 1994 r. Jak z perspektywy 25 lat wspominasz tamten okres?

URSZULA – W tamtym czasie decyzja o pozostaniu była spowodowana trudną dla artystów sytuacją w Polsce i absolutnie nie była łatwa. Opuszczając kraj, uznałam, że może uda mi się coś tam osiągnąć, ale jeśli nie, to nie powód do rozpaczy. Jestem realistką. Mając 28 lat, przyjechałam do USA z innego kraju i naprawdę, choć to Stany, to przysłowiowa manna z nieba nie leci i cudów tam nie ma (śmiech). Aby móc zrobić tam karierę, trzeba się tam urodzić i od dziecka ciężko pracować na swój sukces. Nam udało się skompletować bardzo silny międzynarodowy skład zespołu Jumbo – basistę potem zagarnięto do grupy Scorpions – a my ze Staszkiem byliśmy jego polskimi liderami i graliśmy sporo koncertów, zarówno w polonijnych, jak i amerykańskich klubach. To właśnie w Stanach, na co zwracam szczególną uwagę, postanowiliśmy ze Staszkiem wydać składankę „The Best of Urszula i Budka Suflera”, będącą pierwszym polskim kompaktem z muzyką rockową wydanym przez Rock Studio w Nowym Jorku. Z całą pewnością w Stanach otworzyłam się na inne dźwięki, sięgnęłam po inne brzmienia, to tam zmierzyłam się z utworami mojej ulubionej grupy Led Zeppelin. Z perspektywy lat był to wspaniały czas, rozwijający twórczo i życiowo, który pozwolił mi wytyczyć moją własną muzyczną drogę.

Ze swoim mężem stworzyłaś duet nie tylko w życiu, lecz także w pracy.

URSZULA – Choć nie było to proste, bo tak naprawdę wszystko zależy od nas i naszych wzajemnych oczekiwań, bo one zawsze się pojawiają. Gdy się poznaliśmy i zaczęliśmy razem grać, spotykać się na próbach, coś mnie w nim zaintrygowało. Uważam, że każde uczucie wymaga od nas czasu. Odbyliśmy wiele rozmów, mogliśmy sobie powiedzieć, że to prawdziwa miłość. Narodziła się i trwała tyle, ile los nam podarował.

Po powrocie do kraju odnalazłaś swoją muzyczną „Białą drogę”, która ponownie zaprowadziła cię na szczyt popularności.

URSZULA – Uważam, że ta płyta – jak żadna inna wcześniej – dała mi odwagę do wyrażania siebie, tworzenia własnej muzyki, pisania tekstów. Umocniła mnie w decyzji wytrwania w tym, co robię z muzyką, jako jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu. To było coś innego, co może zaskoczyło moich słuchaczy. To już nie była ta Urszula od „Dmuchawców”. Ta muzyczna przemiana, na którą się zdecydowałam, miała ogromny wpływ na wielką popularność tego albumu. On powstawał, co chcę mocno podkreślić, w ścisłym związku dwojga ludzi, którzy sporo razem przeszli, kochali się i rozumieli. Wszystkie utwory, które znalazły się na tej płycie – poza „Konikiem” i coverem utworu Led Zeppelin „What Is And What Should Never Be” – stworzyliśmy razem. Staszek bardzo wspierał mnie przy pisaniu tekstów, choć bardzo się przed tym broniłam. Nie poddawaliśmy się i mimo trudności cały czas szliśmy do przodu. Zresztą do dziś uważam, że tworzenie tekstów to duże wyzwanie. Muzyka musi wychodzić z duszy. Jeśli jest szczera, płynąca prosto z serca, obroni się sama. I ona się obroniła przy wielkim aplauzie naszych fanów. Przyznam szczerze, że nie spodziewaliśmy się aż tak wielkiego sukcesu.

Na „Białej drodze” biegnie „Konik na biegunach”, podajesz słuchaczom coś „Na sen”, jest „Niebo dla ciebie” i otwarcie mówisz „Ja płaczę”.

URSZULA – Często ludzie mnie pytają, czy takie wielkie przeboje to przekleństwo, czy błogosławieństwo. Zupełnie tego nie rozumiem. A co, gdyby tych piosenek nie było w moim repertuarze? Może nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Poza tym nawet gdy śpiewam je po raz kolejny, za każdym razem to jest inne miejsce, inny dzień i inna publiczność, której reakcja utwierdza mnie w tym, bym dalej je śpiewała. Sprawiają mi radość, bardzo je lubię i bez nich nie ma po prostu Urszuli.

Po wydaniu dwóch płyt z nowym materiałem zniknęłaś na kilka lat. Czym to było spowodowane?

URSZULA – W listopadzie 2001 r. zmarł mój mąż. Zdałam sobie sprawę, że na swojej drodze nie spotkam drugiej takiej osoby jak Staszek. Wiele się u nas działo i nagle wszystko runęło. To był potężny cios od losu. Rozpoczął się dla mnie trudny czas. Czułam ogromną samotność. Było to trudne, ale nie poddawałam się. Cały czas robiłam swoje i pracowałam zawodowo.

Co dało ci napęd – ponowną energię do życia?

URSZULA – Myślę, że po prostu lubię życie. Dość szybko się odradzam, nie załamuję rąk i nie popadam w depresję. Wbrew pozorom jestem silną kobietą z mocnym charakterem. Taka już się chyba urodziłam. Mam też szczęście, by spotykać w swoim życiu ciekawych, dobrych ludzi, którzy pomagają mi przez nie przejść. Zakochałam się, miłość pomogła mi pokonać te trudne momenty i odwróciła uwagę od cierpienia. I jeszcze przeżyłam cud, bo mając 42 lata, urodziłam dziecko. Z moim drugim mężem Tomkiem Kujawskim przeszliśmy wiele trudnych chwil, ale to już za nami. Nie wracamy do demonów przeszłości. Wiele się wspólnie nauczyliśmy. Najważniejsze, że tworzymy szczęśliwy związek, chce nam się żyć i wspólnie realizować nasze projekty.

Jakie wyzwania stawiasz jeszcze przed sobą?

URSZULA – Właśnie kończę pracę nad nową płytą i to jest priorytet na dziś. Zapewne życie, które przecież mieni się wieloma kolorami, jeszcze nie raz mnie zaskoczy swoimi wyzwaniami. Mam nadzieję, że im sprostam.

Ciągle świetnie wyglądasz, w ubiegłym roku świętowałaś jubileusz 35-lecia estradowego. Masz jakąś receptę na tak dobrą formę?

URSZULA – Dziękuję za komplementy (śmiech). Może to kwestia genów? Może kwestia ludzi, którzy mnie otaczają? To wszystko ma wpływ na to, jak się czujemy i jak wyglądamy. Myślę, że problemy też dodają mi sił, bo żeby sobie z nimi radzić, muszę mieć energię. Na estradzie zawsze daję z siebie wszystko, choć na co dzień różnie z tym bywa. Ale cały czas zbieram siły na kolejne koncerty, na kolejne dni, po prostu na życie.

Gdybyś nie śpiewała, co najchętniej mogłabyś robić

URSZULA – Pracowałabym w bibliotece.

Twoi rockowi idole?

URSZULA – Wymieniony wcześniej Led Zeppelin, na pewno ciągle Beatlesi, grupa Aerosmith, Lenny Kravitz i wielu innych wykonawców.

Lubisz muzykę disco polo?

URSZULA – Nie. I jeśli pozwolisz, nie będę rozwijała tego tematu.

Oczywiście, a jakiej muzyki obecnej słuchasz najchętniej?

URSZULA – Najnowszej płyty Sheryl Crow.

Co we współczesnym świecie najbardziej ci przeszkadza?

URSZULA – Brak empatii.

Masz swoje życiowe motto?

URSZULA – „Żyj i daj żyć innym”. A czytelnikom „Magazynu VIP” dziękuję, że dzięki ich głosom zostałam wyróżniona statuetką VIP za całokształt dokonań artystycznych i życzę wszelkiej pomyślności.

Rozmawiał Sławomir Drygalski

Udostępnij ten post:



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Powiązane treści
Sonos
Dzięki zaawansowanym technologiom, takim jak wzmacniacze kla...
Totalnym must have w szafie każdego mężczyzny powin...
Stanisław Lem
Wielcy tego świata muszą rozwiązać problem katastrof...
czerwone maki
W czwartkowy wieczór w warszawskim Multikinie Złote...
Jan Sabiniarz
16 marca 2024 r. w hotelu Aubrecht w Koprzywnicy mia...