W kolorowych pismach kobiecych oraz w Internecie pojawiają się propozycje doboru zasłon kryjących wnętrze domu przed ciekawskim okiem sąsiadów. Do łask cyklicznie wracają delikatne, ręcznie haftowane firanki, a także umieszczane na pojedynczych szybach firaneczki powszechnie nazywane zazdrostkami. Tak otulone okna sprawią, że każde wnętrze nabierze delikatności oraz charakteru, a zarazem oddzielą nas od „zgrzebności” świata. Przyjrzyjmy się dawnym czasom, kiedy to dziś wyjątkowe ozdoby okienne były na porządku dziennym.
Przypomnijmy, zazdrostki, pochodzące od „zazdrości”, to krótkie, fantazyjne firaneczki (również żakardowe), przylegające bezpośrednio do szyb i mocowane na oknie. Gdybyśmy jednak chcieli zobaczyć, co dzieje się za oknem przykrytym przylegającą doń zazdrostką, będziemy… rozczarowani, bo zakrywa ona okno przed spojrzeniem ciekawskich.
Pozostawia przy tym wrażenie przytulności oraz tajemniczości, a zarazem właściwą przepuszczalność światła. Taka namiastka piękna może zawisnąć np. w oknach domów na osiedlach, gdzie okno sąsiada „zagląda” w okno sąsiada.
Za czasów naszych babć i prababć ręcznie wykonane zazdrostki były częstą ozdobą okna. Wnętrze wydawało się dzięki nim jaśniejsze i znacznie większe, nawet małe mieszkanko sprawiało dzięki zazdrostkom wrażenie pudełeczka na cukierki. Najokazalej haft prezentuje się na tkaninie zwanej niegdyś opalem, czyli na miękkiej, lekko przezroczystej bawełnie, z której w czasach naszych babć szyto bluzki i bieliznę damską.
Przymierzając się do domowego przygotowania zazdrostek, nasze babcie brały zazwyczaj metrowy kawałek opalu oraz białej bawełny, zwanej niegdyś „atłaskiem”. Uwaga: opal kurczy się trochę w praniu, więc warto zrobić dwucentymetrowy naddatek na szerokość i długość. Do szerokości doliczamy kolejne 2 cm, by można było dodatkowo obrębić brzegi.
Jak zmierzyć długość zazdrostki? Do wysokości szyby wraz z ramą dodajemy 5 cm. W górny obrąb wsuwamy drut. Dla ułatwienia pracy nad haftem planujemy haft „na dwa palce” od brzegu materiału. Dół zazdrostki okazale wygląda, gdy zwieńczymy dół „ząbkami”.
W okresie międzywojennym pięknie wyszywane zazdrostki, pochodzące z różnych regionów, można było kupić w siedzibie Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego w Warszawie. W okresie międzywojennym panie z towarzystwa zamawiały – jak to kiedyś mawiano – bieliznę stołową (obrusy, serwety i serwetki) właśnie tam.
W połowie lat 30 ub. w. TPPL rozszerzyło ofertę o szaty i obrusy kościelne oraz bieliznę pościelową – białą, wyszywaną na biało lub w pastelowych odcieniach. W asortymencie hafciarskim znalazły się także tuwalnie – chusty, którymi otulały się kobiety lub przewiązywały się w pasie. Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego umożliwiało też zaopatrzenie się w suknie i dodatki ślubne.
W połowie lat 30. jedno z Kół Gospodyń Wiejskich, współpracujące z Towarzystwem, przesłało na ręce jego władz zbiór przykazań codziennych, zebranych i spisanych przez krawcowe oraz hafciarki, które brzmiały:
Ostatnie przykazanie nabrało pogłębionego znaczenia jeszcze w tym samym roku, kiedy ogromna powódź nawiedziła większą część kraju (tylko w okolicach Krakowa podtopionych zostało 73 tys. gospodarstw rolnych), a woda zniszczyła drzewa owocowe, łany zbóż, pasieki. Wraz z powodziowym nurtem płynęły kołyski z dziećmi, zagubione zwierzęta, fragmenty zdewastowanych domostw. Płynęły także skrzynie pełne haftowanych strojów szykowanych na ślub albo na pogrzeb, komplety haftowanej pościeli, suknie i sukieneczki z koronkami, chusty i chusteczki.
Po latach w prywatnych zbiorach znalazły się pojedyncze pocztówki z napisem „Lipiec 1934 – powódź w Polsce”, na których znalazła się grupa ludzi w ludowych strojach z resztką mienia w rękach. Ich tobołki były zapewne pełne wyhaftowanych skarbów, których widok przypomina o minionym dobrobycie.
Ówczesna publicystka Maria Stefkowa zaproponowała paniom z towarzystwa, by zaczęły zlecać poszkodowanym przez powódź hafciarkom wyszywanie kamizelek, haftowanie kołnierzyków zdobiących dziewczęce sukieneczki i zdobienie monogramami pościeli. Dzielne krawcowe, gospodynie i hafciarki już wcześniej zjednoczyły siły i wspólnie odratowały zawartość wielu skrzyń.
Zamiast puenty przytoczę napis wyhaftowany na jednej z uratowanych zazdrostek: Zazdrostka w oknie – szczęście w dom.
Marta Cywińska
Ciekawa historia. A i same zazdrostki robią robotę. Wnętrze w stylu retro nabiera uroku i staje się przytulne. Mam w domku letnim i wszyscy chwalą.
Uwielbiam babcine zazdrostki. Mają niesamowity urok i kojarzą mi się z dzieciństwem u dziadków. Gdybym miała mieszkanie urządzone mniej współcześnie, na pewno zawisły by w moich oknach.