Andrzej Krzywy

ANDRZEJ KRZYWY – Żyć zdrowo, godnie i pogodnie

Opublikowano: 2 czerwca 2020

Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo robię to, co kocham, i sprawia mi to wielką frajdę. Dalej ciężko pracujemy, idziemy swoim wytyczonym ściegiem. Ciągle jestem głodny nowych wyzwań. A w duszy gra mi i śpiewa nasza najnowsza płyta „Reset”, która 15 listopada miała premierę – mówi Andrzej Krzywy, lider i współzałożyciel zespołu De Mono, w rozmowie o swojej muzycznej drodze, która zaczęła się na ulicy, i o życiu, które wreszcie jest takie, jak powinno

Od energetyka do muzyka – łatwa droga? Coś cię łączy z Lechem Wałęsą?

Andrzej Krzywy – Skoro już wspomniałeś naszego byłego prezydenta, to muszę wyjaśnić, że on jest elektrykiem, a ja jestem energetykiem. To spora różnica. Do tej pory mam uprawnienia, mogę ten zawód wykonywać, choć tak się w moim życiu ułożyło, że w swoim wyuczonym zawodzie nie przepracowałem nawet minuty. Mój tata też był energetykiem, więc poszedłem w jego ślady i rozpocząłem naukę w Technikum Energetycznym w Warszawie. Przyznam szczerze, że na początku muzyka nie była dla mnie ważna, jak każdy młody człowiek słuchałem różnych gatunków. Jednak z czasem zaczęła mnie coraz bardziej pochłaniać, szczególnie reggae. Jeździłem wówczas w każdą sobotę i niedzielę na starówkę, podpatrywałem grające tam zespoły amatorskie. Stałem z kartką, zapisywałem akordy, wtedy nie było komputerów i była to naprawdę mrówcza robota. Poznałem muzyków z zespołu Country Road, zaprzyjaźniłem się z nimi i trafiłem pod skrzydła niejakiego Żaby – Krzyśka, który był wówczas postacią numer jeden ulicznego grania, nie tylko na starówce. Widząc mój zapał, chęci i umiejętności, namówił mnie do śpiewania i grania na gitarze. Ziarno zaczęło kiełkować, byłem zdeterminowany i rodziła się we mnie myśl, że to może być sposób na życie. Przełamałem tremę, założyłem trio grające muzykę folk i country, byłem pod wszechogarniającym wpływem muzyki Boba Marleya. Zacząłem występować.

Na ulicy…

Andrzej Krzywy – Tak, dobrze mówisz, nie ma w tym słowa przesady. Byłem chłopakiem z ulicy i to mnie wtedy bardzo kręciło, po prostu dorabiałem, pomagając mamie i rodzeństwu. Co prawda zespół szybko się rozpadł, ale ja dalej występowałem. Jeździłem po Polsce: do Zakopanego, do Krakowa, na Jarmark Dominikański do Gdańska, gdzie grywałem swojego ulubionego Marleya.

W pewnym momencie zostałeś niańką do dzieci Antoniny Krzysztoń (wykonawczyni poezji śpiewanej, piosenki poetyckiej i muzyki folk – przyp. red.).

Andrzej Krzywy – To jest fajna i ciekawa historia. Kto wie, jak by to się dalej potoczyło? Bo to właśnie w pewnym sensie dzięki Antoninie odkrył mnie zespół Daab, wtedy moi ulubieńcy, którzy grali reggae, czyli ubóstwianą przeze mnie muzykę. Był rok 1983, zadzwoniła do mnie Antosia – już wtedy dobrze się znaliśmy – i poprosiła, żebym na czas jej wyjazdu na Famę do Świnoujścia zajął się jej dziećmi. Chętnie na to przystałem i wraz z moją dziewczyną przeniosłem się do mieszkania Tośki. Po paru dniach do drzwi zaczął dobijać się jakiś gość. Otwieram drzwi, stoi przede mną dwumetrowy facet z długą brodą i pyta, co ja tu robię. Grzecznie odpowiadam, że opiekuję się dziećmi Antoniny Krzysztoń. „A to ciekawe, bo to są też moje dzieci” – mówi gość. Cała sprawa szybko się wyjaśniła i następnego dnia jej mąż, który po latach wrócił zza granicy, dzieci, moja dziewczyna i ja w roli niańki dołączyliśmy do Antoniny, która całą sytuacją była bardzo zaskoczona… i chyba niezbyt uradowana.

Andrzej Krzywy

I tam zobaczył cię zespół Daab?

Andrzej Krzywy – Tak, występowałem z gitarą i na tej Famie był zespół Daab. Kiedy stałem i grałem utwory Marleya podeszli do mnie, posłuchali, jak gram i śpiewam – ależ to było dla mnie przeżycie, do dziś to pamiętam! Tak się poznaliśmy. W styczniu zgłosiłem się na casting, wygrałem i tak spełniło się moje marzenie. Zacząłem śpiewać w Daabie i dużo się działo – codzienne próby, zrobiłem dyplom, zdałem maturę, grałem koncerty i robiłem wszystko, żeby nie trafić do wojska – wcześniej na komisji dostałem przydział do Marynarki Wojennej – łodzie podwodne. Zacząłem świrować, była próba samobójcza i w końcu wylądowałem w szpitalu psychiatrycznym. W tym czasie zastąpił mnie Andrzej Zeńczewski, ale tylko na koncerty zagraniczne. Kiedy dowiedziałem się, że Daab zaczął grać koncerty z Andrzejem również w kraju, poczułem się oszukany i wykorzystany. Miałem wielki żal do kolegów. Postanowiłem opuścić zespół i podjąłem decyzję o emigracji do Australii. Po latach myślę, że dobrze się stało, bo może teraz byśmy nie rozmawiali i po niemiłej przygodzie z Daabem nie trafiłbym…

… do zespołu Mono?

Andrzej Krzywy – Jesteś dziennikarzem muzycznym – dobrze pamiętasz, ale niewielu wie, że właśnie tak brzmiała nazwa zespołu i szczerze mówiąc, nie przypadła mi do gustu, a i sam zespół wtedy nie był najbardziej rozpoznawalny. Po wielu namowach, zwłaszcza ze strony Perkoza (Jacek Perkowski, gitarzysta i wokalista – przyp. red.), poszedłem na próbę i przyjemnie się rozczarowałem. Stwierdziłem, że fajna muza i to mnie zainspirowało. Powstała nowa nazwa – De Mono w składzie: Kubiaczyk, Kościkiewicz, Perkowski, Krupicz, Chojnacki i ja. Zaczęliśmy wspólną pracę nad tworzeniem repertuaru. Wkrótce rozpoczęliśmy koncerty i nagrania, przyszły pierwsze sukcesy. Od początku budowaliśmy De Mono razem, co chcę bardzo mocno podkreślić. I tak to trwało do 1996 r., kiedy Marek Kościkiewicz opuścił zespół, choć dalej pisał dla nas teksty i muzykę i jako szef BMG był wydawcą naszych płyt. Bywało różnie, ale z mniejszym lub większym sukcesem dalej pracowaliśmy. Z Markiem się przyjaźniłem i wtedy nawet do głowy by mi nie przyszło, że po latach spotkamy się w sądzie.

Pamiętasz zapewne 15-lecie zespołu podczas Festiwalu w Opolu w 2002 r.  Coś tam nie zagrało?

Andrzej Krzywy – Mieliśmy razem wystąpić z okazji naszego 15-lecia, zaprosiliśmy Marka do współpracy. Wcześniej oczywiście odbywały się próby, chcieliśmy zagrać coś innego, oryginalnego. Przygotowaliśmy 18-minutowy medley złożony z naszych utworów, który naprawdę wymagał solidnego przygotowania. Niestety po kilku próbach Marek stwierdził, że to bez sensu i zrezygnował. Zagraliśmy więc bez niego.

A w 2003 r. nastąpił już kompletny rozłam.

Andrzej Krzywy – Tak, odbyliśmy szczerą męską rozmowę, w czasie której Marek zaproponował mi nowe De Mono, ale już bez udziału dawnych kolegów. Nie mogłem się na to zgodzić, to był definitywny koniec i zerwaliśmy kontakty. W 2006 r. odszedł Robert Chojnacki, później grupę opuścił Darek Krupicz i choć twierdził, że ma inny pomysł na życie, wkrótce dołączył do… Marka Kościkiewicza, który właśnie powołał do życia drugie – inne – De Mono. To było dla mnie bardzo przykre, zważywszy że wcześniej wspieraliśmy Darka finansowo, bo znalazł się w dosyć trudnej sytuacji. I tak na rynku zaczęły funkcjonować dwa zespoły o tej samej nazwie. Za każdym razem, kiedy z grupy odchodzili kolejni członkowie założyciele, musieliśmy zastąpić ich nowymi muzykami. Od 15 lat mamy stabilny, stały skład. Mam przyjaciół i to jest dla mnie wielka wartość.

Andrzej Krzywy

Batalia sądowa ruszyła w 2008 r.

Andrzej Krzywy – I właściwie trwa do dziś, ale nie chciałbym dalej zajmować się tym tematem. Czekamy na wyrok sądu.

Nic nie zawdzięczasz Markowi Kościkiewiczowi?

Andrzej Krzywy – Ależ bardzo wiele! Wspólnie zrobiliśmy kawał dobrej muzycznej roboty. Pisał dla mnie świetne teksty. Doceniam to, co zrobił dla zespołu. Ale w pewnych sprawach naprawdę rozmijał się z prawdą i co smutne, dalej w tę nieprawdę brnie.

W wywiadzie dla „Magazynu VIP” Marek powiedział: „Doceniam wkład Andrzeja, ale to nie on założył ten zespół i tworzył repertuar, czy decydował o promocji. Nie chcę dalej brnąć w tę sprawę, może jeszcze przyjdzie czas na opamiętanie, bo jeśli nie dojdzie do porozumienia, to pozostanie tylko smutek”. Skomentujesz te słowa?

Andrzej Krzywy – Smutek jest cały czas. Ja od 32 lat jestem w zespole. Nie odbył się beze mnie żaden koncert. Ten konflikt wywołał Marek. De Mono stworzyliśmy razem. I nawet nie chcę wiedzieć, co kierowało Markiem idącym do sądu, mogę się tylko domyślać, bo zgodnie z powiedzeniem „jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o…”. Myślę, że czytelnicy świetnie się domyślili, o co chodzi.

Jak postrzegasz obecną sytuację na rodzimym rynku muzycznym?

Andrzej Krzywy – Mamy naprawdę dobrych wykonawców. Brodka, Dąbrowska, Bednarek, Zalewski, Podsiadło i wielu innych. Mamy plejadę świetnych muzyków i producentów muzycznych. To wszystko tętni i niech się rozwija, oby w dobrym kierunku. Oczywiście jest dużo tandety, ale ona jest wszędzie. Młodzi, którzy chcą zaistnieć na rynku, mają już świadomość, że trzeba ciężko pracować i zdawać sobie sprawę, co w ich duszy gra.

A tobie co najbardziej w duszy gra i śpiewa?

Andrzej Krzywy – Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo robię to, co kocham, i sprawia mi to wielką frajdę. Dalej ciężko pracujemy, idziemy swoim wytyczonym ściegiem. Ciągle jestem głodny nowych wyzwań. A w duszy gra mi i śpiewa nasza najnowsza płyta „Reset”, która 15 listopada miała premierę. Piosenka „Prosto w serce”, pierwszy singiel, ma ponad 2,5 miliona odtworzeń na kanale You Tube, co dla nas jest ogromnym sukcesem.

Którzy artyści mieli na ciebie największy wpływ?

Andrzej Krzywy – Na pewno Czesław Niemen, to jest solidna podstawa. Bardzo lubiłem też zespół Czerwone Gitary i jego piosenki, a szczególne wielki wpływ miała na mnie gitara dwugryfowa marki Gibson, na której właśnie w Czerwonych Gitarach grał Seweryn Krajewski. Marzyłem o takiej, jak ja to pamiętam! Oczywiście dalej wracam do mojego ulubionego Boba Marleya, lubię posłuchać Stonesów i dobrego bluesa.

Wiem, że jesteś człowiekiem bardzo rodzinnym, a twój ostatni związek w pełni to potwierdza.

Andrzej Krzywy – Z Anią stworzyliśmy wspaniałą, patchworkową rodzinę i udane małżeństwo. Mamy fantastyczne dzieci. Żona ma dwoje, ja – jedno, wszyscy się wspieramy. Jesteśmy włoską rodziną – krzyczymy i się godzimy. I to jest szczęście. Do tego kochamy zwierzęta. Może nie zawsze się zgadzam z Anią, ale ona ma serce jak autobus, mamy więc sześć kotów, trzy psy i dwa żółwie.

Najważniejsze wartości w życiu?

Andrzej Krzywy – Uczciwość, uczciwość i jeszcze raz uczciwość.

Co najbardziej nie podoba ci się w naszej otaczającej rzeczywistości?

Andrzej Krzywy – Jesteśmy dobrym narodem, choć politycznie podzielonym. Głównie za sprawą polityków i to jest obrzydliwe. Nie oglądam telewizji. Lubimy pomarudzić, to już nasza narodowa przywara, choć i to się zmienia na lepsze. Czasami brakuje nam tolerancji, a wszechobecny hejt, szczególnie młodych ludzi, w Internecie po prostu przeraża. Z niepokojem patrzę na młode pokolenie. Bardzo nie lubię też, jak kierowcy nie włączają kierunkowskazu.

A masz jakiś życiowy drogowskaz dla naszych czytelników?

Andrzej Krzywy – Żyć zdrowo, godnie i pogodnie.

Dziękuję za rozmowę i życzę, żeby wasza najnowsza płyta pokryła się złotem.

Andrzej Krzywy – A ja dziękuję czytelnikom magazynu za przyznaną mi statuetkę i życzę wszelkiej pomyślności.

Rozmawiał Sławomir Drygalski

 

Udostępnij ten post:



  • Edek pisze:

    szkoda że panowie się nie dogadali. demono to był naprawdę fajny zespół teraz nie wiadomo o której de Mono jest de Mono a który nie de Mono jest de Mono

  • Fan pisze:

    Poznałem pana kościkiewicza na gali magazynu VIP mówił zupełnie co innego na temat rozstania panów i kwestii dotyczących zespołu de Mono. A wywiad super pozdrawiam pana Andrzeja gorąco

  • Magda LIS pisze:

    SuperMEN – pozdrawiam Pana Andrzeja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *