Gdybym wiedział, jaka jest recepta na dobry dubbing, zarobiłbym bardzo dużo pieniędzy. To z pewnością zależy do tego, z kim się pracuje – mówi Zbigniew Zamachowski, który ostatnio użyczył swojego głosu Ogrowi w kinowym przeboju „Shrek 2”
– Jeszcze nie wszystkie. Część mego potomstwa jest od pewnego czasu na wakacjach. Tylko córka przyjechała na chwilkę do domu i poszliśmy razem do kina. Na pewno się nie zawiodła, a nawet więcej, była zachwycona.
– Nie, i to jest właśnie fantastyczne. Moje dzieci oczywiście wiedzą, że to ja podkładam głos pod Ogra, ale myślę, że po pierwszej krótkiej sekwencji natychmiast o tym zapominają. To w ogóle nie ma dla nich żadnego znaczenia. Bardzo mnie to cieszy, że nie jest dla nich jakimś wielkim „halo”, że tata podłożył głos pod jakąś tam postać. One wiedzą, że to jest mój zawód, bywają ze mną często w teatrze. I jest to dla nich normalne. Albo to, że kogoś znajomego widzą w telewizji. W ich świadomości każdy może pojawić się na ekranie telewizora.
– Ja myślę, że pospołu: i dla dzieci, i dla dorosłych. Mam poczucie, że drugi „Shrek” jest skierowany bardziej dla dorosłych. Ale jak już powiedziałem wcześniej, niedawno byłem z córką na projekcji i dzieci śmiały się tak samo jak dorośli. Choć zazwyczaj w innych momentach. Myślę, że jest to bardzo precyzyjnie wymyślone, żeby film był atrakcyjny dla wszystkich. Wydaje mi się, że zwłaszcza drugi „Shrek” – w pierwszym też to było widoczne, ale może nie do tego stopnia – jest w stanie przyciągnąć do kin nie tylko rodziców z dziećmi, ale również dorosłych, którzy dzieci nie mają. Jest to absolutnie świadomy i słuszny zabieg.
– Gdybym wiedział, to pewnie zarobiłbym bardzo dużo pieniędzy. To zależy z pewnością do tego, z kim się pracuje. Ekipa, która pracowała przy „Shreku 2”, już się dobrze zna. Z reżyser dubbingu, Joasią Wizmur, pracowałem kilkakrotnie. Nie mówiąc o tym, że graliśmy razem, bo Joasia jest aktorką, która porzuciła ten zawód właśnie dla reżyserii dubbingu. A gdy się współpracownicy znają i czują do siebie sympatię, to już jest płaszczyzna, na której łatwiej się pracuje. Po drugie – Bartosz Wierzbięta, który fantastycznie nie tyle przetłumaczył, ile sparafrazował tekst. My jesteśmy pierwszym probierzem tekstu – jeśli się śmiejemy, to znaczy że jest on fajny. To stymuluje i jego, i nas. A po trzecie… Myślę, że właśnie adresat – dzieci – nas mobilizuje i ma to swoje znaczenie.
– Wiele żartów wymyślił tłumacz, ale niektóre rzeczywiście powstawały podczas pracy. Jest np. w filmie scena, w której Osioł ze Shrekiem podsłuchują Króla rozmawiającego z innymi bohaterami. Gdy zostają na tym przyłapani, Osioł mówi: „Przepraszam, czy jest suchy chleb dla konia?”. To był żart, który wymyśliliśmy już w czasie nagrania. Już nie pamiętam kto. Tak więc jeśli wymyślaliśmy coś zabawniejszego niż w tłumaczeniu, było to przyjmowane.
– Na oglądanie nie było czasu. Byliśmy tylko na sesjach zdjęciowych z aktorami, którzy podkładali głos w wersji oryginalnej. Natomiast był czas, by sobie pogadać z aktorami z innych krajów. Bliżej poznaliśmy się np. z aktorem z Norwegii, który miał swoje refleksje na temat podkładania głosu w tym filmie.
– Na pewno przejście po słynnym czerwonym dywanie. Choć przy tylu różnych gwiazdach nikt zapewne nie wiedział, kim my jesteśmy. Poza tym w Cannes jedna rzecz była zabawna. We wszystkich ekipach aktor, który podkładał głos pod Shreka, był dużym człowiekiem, a pod Osła – raczej drobnym. U nas to się akurat ułożyło odwrotnie. I jeśli ktoś chciał się o coś zapytać polskiego Shreka, najpierw zwracał się do pana Jerzego, a pytania do Osła kierowane były do mnie.
– Nie. Jestem przewidziany do innej pracy i terminy tych realizacji by ze sobą kolidowały.
– Prawdopodobnie będziemy robić „Wróżby Kumaka” według Güntera Grassa w reżyserii Roberta Glińskiego. Mamy zacząć w końcu września.
– Tak. A jeśli chodzi o teatr, to są jakieś plany, ale na tyle niekonkretne, że nie mogę o nich mówić. Mój dyrektor miałby do mnie pretensje. Zapraszam za to na spektakle z moim udziałem, które już są w repertuarze Teatru Narodowego, czyli przede wszystkim na „Śmierć komiwojażera”, która miała premierę w marcu i jest spektaklem obleganym przez publiczność. I inne: na „Wesele”, „Ślub”, „Kartotekę”.
– Też są mało precyzyjne. Mogę tylko powiedzieć, że jestem na etapie wymyślania spektaklu na podstawie różnych, nie tylko poetyckich tekstów Herberta. Muzykę do tego spektaklu skomponuje Stanisław Radwan. Ciekawe jest to, iż będziemy mieli dostęp do niepublikowanych tekstów, które ma wdowa po Zbigniewie Herbercie.
– Nie tylko. Do wszystkiego, co nie ujrzało światła dziennego. Od tej strony może to więc być przedsięwzięcie odkrywcze. Myślę, że będziemy to realizować w sezonie 2005 lub nawet 2006.
Rozmawiał Zygmunt Włoczewski/KAPiF
Fot. Rafał Nowak/KAPiF
Dodaj komentarz