Janusz Bielecki
– Życie pisze niezwykłe historie. Ponieważ zajmuję się m.in. produkcją filmową, niedawno zgłosił się do mnie autor scenariusza, którego głównym bohaterem jest finalista Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego Dzieci, Młodzieży i Dorosłych z Zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe Rytmy” – chłopak, u którego przez wiele lat błędnie diagnozowano autyzm. Dopiero gdy miał 15 lat, po kolejnej serii badań, okazało się, że ma głęboki niedosłuch. Po prawidłowej diagnozie zyskał nowe życie – wkrótce został laureatem festiwalu muzycznego.
To historia tak niezwykła, że wydaje się nieprawdopodobna, lecz nie jest odosobniona. Wielokrotnie spotykam się z ludźmi, których talent długo pozostawał nieodkryty. Sam usiadłem do fortepianu w 2006 roku, będąc dojrzałym mężczyzną. Muzyka wkrótce stała się moją pasją. Potem wszystko potoczyło się lawinowo. Od tego czasu wydałem 12 płyt. Moje utwory są grane w najbardziej prestiżowych salach koncertowych w Polsce i na świecie, współpracuję z uznanymi artystami, otrzymuję coraz więcej próśb o stworzenie oprawy muzycznej filmów, wydarzeń artystycznych. Jednak dla mnie najważniejszą miarą sukcesu jest reakcja publiczności, która wszędzie bardzo dobrze przyjmuje moją muzykę.
Jest pan biznesmenem i muzykiem. Jak udaje się godzić życie w dwóch tak różnych rzeczywistościach?
– Sam często zadaję sobie to pytanie. To duże wyzwanie, myślę, że niemożliwe do zrealizowania bez maksymalnego zaangażowania, prawdziwej pasji. Jak widać, udaje się je pogodzić, choć w swoim środowisku, ani podczas licznych spotkań, ani podróży, nie poznałem osób, które prowadziłyby duże firmy i koncertowały w największych salach. Kiedy przyszedłem ze świata biznesu do świata artystycznego, zobaczyłem, jak wiele je dzieli i jak bardzo odmienne są ich problemy, choć i w jednym, i w drugim trzeba się zmierzyć z frustracją, rywalizacją, stresem. Uważam, że ludziom, którzy chcą coś osiągnąć i mają potencjał, warto pomagać. I tu te dwie rzeczywistości można doskonale połączyć, tworząc instytucje, których celem jest wspieranie kultury i sztuki, realizując projekty artystyczne, koncerty, festiwale. Dlatego dziewięć lat temu założyłem fundację, która niesie pomoc młodym talentom, głównie artystycznym, ale nie tylko. Od sześciu lat realizuję międzynarodowy festiwal mojego pomysłu – Screen & Sound Fest. – Let’s See The Music, gdzie zadaniem uczestników z całego świata jest stworzenie wizualizacji filmowych do utworów polskich kompozytorów. Staram się, aby tych inicjatyw było jak najwięcej.
– Często piszę utwory dla osób, które mnie zainspirowały, wybitnych instrumentalistów, ale nigdy nie mam deadline’u. Robię to wyłącznie dla przyjemności, bo mam ten luksus, że nie muszę. Tworząc, nie mam barier – tego obciążenia, które może narzucić kierunkowe wykształcenie. Dzięki temu wychodzę poza schemat i daję słuchaczom coś prawdziwego, w stu procentach mojego i nieskażonego tym, co w muzyce można lub wypada. Kiedy siadam do fortepianu, zapominam o wszystkim innym, a muzyka powstaje z moich przeżyć. Myślę, że ten autentyzm porusza odbiorców. Największą radość sprawia mi widok słuchaczy, którzy nie mają na co dzień kontaktu z muzyką poważną, rzadko bywają w filharmonii, a na moich koncertach reagują niezwykle emocjonalnie. Czasem opowiadają mi, jakie obrazy widzą, słuchając moich kompozycji. Muzyka, którą tworzę, zazwyczaj jest łączona z tańcem, obrazem – to muzyka ilustracyjna, filmowa. Dla mnie to fascynujące, jak różne wyobrażenia wywołują moje utwory. Podobnie każdy z moich recitali fortepianowych jest inny, zatytułowany ogólnym, pojemnym hasłem: „Muzyka zmysłów”. Nigdy nie mam gotowego programu – dopiero wchodząc na scenę, wiem, co zagram, bo koncert to uchwycenie danej chwili, miejsca, atmosfery.
– Tak naprawdę inspiruje mnie wszystko, co mnie otacza, ale najbardziej osoby, podróże. Gdy tworzę, szukam inspiracji we wspomnieniach, uczuciach, którymi chcę się dzielić. To, że moja muzyka wnosi coś pozytywnego do życia innych, jest dla mnie najważniejszą inspiracją. Kiedy po koncercie słyszę, że zmieniłem czyjeś życie, chcę dalej tworzyć.
Janusz Bielecki
– Jest jeszcze rodzina, w tym syn, Filip, którego wprowadzam w świat biznesu, i trzyletnia Ula, która wymaga dużo uwagi. Tytuły moich kolejnych płyt często oddają emocje i doświadczenia danego etapu życia, przenikanie się różnych obszarów – „Rozterka”, „Sekrety”, „Żądze”, „Sonata Libera”, „Trzy obrazy”, „Marzenia”. Dawniej w moim życiu dominujące były inwestycje, szczęśliwie zawsze twórcze, bo projekty, które realizowałem, musiały mieć określony charakter. W tej dziedzinie też niezbędna była pasja. Jeśli to kryterium nie było spełnione, projekt nie był realizowany, niezależnie od tego, jaki zysk mógł mi przynieść.
Lubię nowe wyzwania, przedsięwzięcia, które trzeba budować od zera. Kiedy coś zostaje zrealizowane i zaczyna żyć własnym życiem, przekazuję zarządzanie innym. Tworzenie od podstaw obiektów, praca nad zabytkami, to też sztuka. Te wszystkie dziedziny przenikają się. Jedno bez drugiego nie jest takie samo. Każda z nich wymaga kreatywności. Jednak proporcje różnych sfer życia łatwo zachwiać. Twórczość i koncertowanie bardzo mnie pochłonęły i na jakiś czas ograniczyły inną aktywność. Teraz znowu pochylam się nad sprawami korporacyjnymi, żeby nie zniweczyć rozwoju szeregu projektów. Brak czasu nie pozwala poświęcić obu tym sferom tyle uwagi, ile bym chciał, a w głowie mam już kolejne pomysły. Długo broniłem się przed filmem biograficznym, który miał mnie pokazać jako niezwykłą postać, łączącą te dwie dziedziny. Ostatecznie zgodziłem się, pod warunkiem, że film skupi się na muzyce. Myślę, że główny przekaz tego obrazu i mojej historii brzmi: tylko cel połączony z pasją daje szansę na jego realizację. Kiedy odnajdzie się swoją pasję, warto się jej poświęcić – zaryzykować, niezależnie od wieku, etapu życia.
– Słuchacze porównują moją muzykę do Chopina, Mahlera i innych wielkich nazwisk nieżyjących twórców, ale te podobieństwa są mimowolne. Życie jako takie inspiruje mnie bardziej niż konkretna postać, nawet wybitna. Nie staram się nikogo naśladować.
– Jeśli chodzi o plany koncertowe, zapraszam do śledzenia informacji publikowanych na mojej stronie internetowej januszbielecki.pl. Tegoroczna, VI edycja Festiwalu odbędzie się jesienią w Krakowie. Jego istota pozostaje niezmienna i jest nią – zgodnie z mottem – stworzenie obrazu, który pozwoli zobaczyć muzykę. W tym roku współcześni polscy kompozytorzy zaproszeni do udziału w festiwalu dokonają własnej interpretacji „Czterech pór roku” Vivaldiego, a zadaniem uczestników konkursu będzie stworzenie wizualizacji do tej muzyki. Osobiście traktuję Screen & Sound Fest. jako możliwość uczestnictwa w spotkaniach z niezwykle kreatywnymi ludźmi, źródło wiedzy na temat nowych technik i nowatorskiego podejścia do tworzenia obrazu, a także nowych form ekspresji dla muzyki, szczególnie w zakresie związanym z projektami audiowizualnymi.
Rozmawiał Mariusz Gryżewski, Fot. Bruno Fidrych/Openform.pl
Dodaj komentarz