– Jako człowiek, który przez 36 lat służył w jednostkach bojowych na różnych stanowiskach – od szeregowego pilota do szefa szkolenia wojsk lądowych – poznałem wiele tajników prawideł lotnictwa samolotowego i śmigłowcowego, jednostek ogólnowojskowych, zmotoryzowanych, wojsk rakietowych i artylerii, obrony przeciwlotniczej, w tym obszar ratownictwa morskiego. Myślę, że to spektrum wiedzy daje mi upoważnienie do zabrania głosu w sprawach, które poznałem nie tylko teoretycznie, ale przede wszystkim praktycznie.
Był to swego rodzaju skrót myślowy. I w dodatku nie cała wypowiedź. W systemie dowodzenia taktycznego, operacyjnego i strategicznego istnieją różne poziomy, a wielowarstwowa obrona powietrzna dopiero doświadczonemu dowódcy wskazuje miejsce śmigłowców w walce. Przykładowo, piętro najwyższe sięga nawet kosmosu. Niżej są rakiety dalekiego, średniego i bliskiego zasięgu oraz środki walki bezpośredniej. Na samym końcu jest pojedynczy żołnierz, który ma za zadanie postawić but na ziemi, żeby zaznaczyć swoją obecność. Śmigłowce są pośrodku.
– Śmigłowce są w ósmej czy kolejnej warstwie, lub – jak kto woli – w którymś tam rzędzie. Może inni odczytali to inaczej. Ja odczytałem tak, że najpierw trzeba opanować przestrzeń powietrzną – dalej bez użycia śmigłowców, później stworzyć warunki do działania wojsk lądowych i w końcu uruchomić systemy, które pozwolą nam zatrzymać przeciwnika, a czasami odzyskać utracony teren. I wtedy, w którymś momencie wchodzą do walki śmigłowce. Jako dowódca nigdy bym nie posłał śmigłowców bojowych w pierwszej kolejności do zatrzymania przeciwnika, kiedy nie my zapewniamy panowanie w powietrzu. Wówczas byłoby to ich jednorazowe użycie. A ludzi posłałbym na pewną śmierć. Na tym polega kolejność wykorzystania poszczególnych rodzajów broni na polu walki.
Powinny być poza zasięgiem obrony przeciwlotniczej przeciwnika. Zapewniam, że zadania będą wykonywać, jak to się mówi w naszym slangu, „z nosem przy ziemi” czy lotem koszącym, czyli w sposób skryty. Można wtedy niszczyć broń pancerną i inne ważne cele z szerokiego zakresu systemu ognia przeciwnika. Wszystko zależy od tego, jaką decyzję podejmie dowódca ogólnowojskowy. Zawsze będzie się kierował zasadą, żeby nie narażać żołnierzy na niepotrzebne straty, a my żebyśmy się nie składali na wieniec.
– Dobrze, że takie pytanie pada. Chciałbym spojrzeć na to nie oczami człowieka, który przeczytał pięć książek i dziesięć artykułów, ale jako praktyk. Nie spotkałem się z ćwiczeniem wojskowym, w którym nie byłoby śmigłowców w liczbie co najmniej eskadry na brygadę wojsk lądowych, czyli średnio 16. Na głównym kierunku operowania wojsk potrzeba więc grubo ponad sto śmigłowców. Niezbędne są też śmigłowce utrzymywane w odwodzie.
Chodzi o maszyny różnych typów i rożnego przeznaczenia. Oczywiście nie można oczekiwać, że taką ich liczbę wprowadzi się do służby w krótkim czasie. Trzeba to robić stopniowo. Zacząć przynajmniej od zakupu kilkunastu nowych śmigłowców. To musi kosztować, ale budżetu Polski chyba nie rozwali.
Można je uznać za maszyny wielozadaniowe. Są nie do przecenienia w takich działaniach, jak szybki transport małych grup bojowych w celu opanowania czy zniszczenia wyznaczonego obiektu. Należałoby też wyróżnić śmigłowce do bojowego poszukiwania i ratownictwa. Podążają one za maszynami, które mają do wykonania zadanie, a osłaniane są przez śmigłowce uderzeniowe. Tak np. dzieje się w czasie każdej misji, podczas walk na Ukrainie.
– Dr Berczyński mieści się w grupie ludzi, którzy zapewne bardzo dużo rozmawiają na temat lotnictwa. To takie skrzywienie zawodowe, jakie ma każdy, kto otarł się o tę branżę, a dr Berczyński pracował wcześniej dla Boeinga. Jak myślę, dużo czasu spędzał na rozmowach z ministrem obrony narodowej Antonim Macierewiczem, który nie miał na ten temat aż tak dużej wiedzy. Wyobrażam sobie, że przedstawiał wówczas swoje spostrzeżenia i opinie na tematy lotnicze. Prawdopodobnie więc powiedział, że 13,5 mld zł za 50 śmigłowców wielozadaniowych to kwota wygórowana. Kontrakt na Caracale był, jego zdaniem, co najmniej dziwny.
Dr Berczyński nie powinien tego mówić głośno, zwłaszcza mediom, ale na pewno nie wstydzi się, że powiedział to, co myślał. Ja, gdy byłem pytany o swoje opinie na temat śmigłowców wsparcia, zachowałem je dla siebie i nigdy nie mówiłem, za zakupem których śmigłowców się opowiadam, mimo że podczas przygotowywania procedur przetargowych miałem swojego faworyta.
– To jest dylemat. Mogliśmy się narazić na ośmieszenie w świecie, że Polska w swojej naiwności kupiła niesamowicie drogie śmigłowce bez odpowiedniego specjalistycznego wyposażenia. Nie wiemy też, co nastąpiłoby, gdybyśmy już te śmigłowce posiadali. Być może okazałoby się, że trzeba dodatkowo zakupić pewne systemy obrony biernej, radary, nawigację cyfrową, czy całą cyfrową awionikę. Tych szczegółów znamy niewiele. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, że za dodatkowe wyposażenie moglibyśmy grubo dopłacić.
– Początkowo miało być 6–7 stanowisk, tzw. boksów montażowych w szybko wybudowanym hangarze. Podzespoły przywożono by z Francji i innych krajów. Tak się dzieje zresztą w wielu zakładach lotniczych na całym świecie. Odbywa się kursowanie podzespołów i całych skorup śmigłowców. Tylko wyjątkowo silne firmy po dobrze wykonanych przetargach oraz długotrwałych uzgodnieniach mogą się podjąć produkcji całościowej. Wszystkim wydawało się, że tak będzie w Polsce. Niestety, nie jest to do końca prawda. Mówienie o tym, że powstanie fabryka, w której będziemy wykonywać wszystko od przysłowiowej śrubki do kompletnego śmigłowca, mija się z prawdą.
– Tak, produkcja latających urządzeń na dużą skalę jest w Polsce możliwa. Mogą to być urządzenia skrzydlate lub wirnikowe. Te ostatnie możemy podzielić na mikro, mini i średnie z różnymi przeznaczeniami. Najwięcej czasu w powietrzu mogą spędzać drony skrzydlate, nawet do kilkunastu godzin w jednym locie. Polskę stać na to i są już takie firmy, które się tym zajmują. Korzystają tylko w minimalnym stopniu z modułów, zakupionych poza granicami kraju. Wyprodukowanie ich w Polsce nie nastręcza zresztą żadnych problemów. Na przykład w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych w Warszawie produkujemy takie bezpilotowce, do których nie potrzebujemy części spoza kraju. Produkcja już się odbywa i idzie pełną parą.
Bez mała 100 proc. myśli technicznej i rozwiązań pochodzi z ITWL. Firmy, które z nami współpracują, również są polskie. Dostarczają systemy łączności i kodowania. Nikt poza nami nie ma tej wiedzy, jesteśmy jedynymi posiadaczami kodów źródłowych.
– Jest to najmłodszy element lotnictwa światowego. Dzięki bezpilotowym środkom latającym dążymy do szeroko rozumianej miniaturyzacji. Misje wykonują zarówno kilkucentymetrowe urządzenia z podwieszoną mikrokamerą, penetrujące pomieszczenia czy działające spoza ukrytych przeszkód, jak i większe drony, wykonujące uderzenia bojowe. Bezpilotowce klasy male, średniego pułapu i długiego trwania lotu są w stanie wykonać uderzenie na konkretne cele. Posiadają – po pierwsze – głowice obserwacyjno-rozpoznawcze, a po drugie, rakiety do rażenia celów naziemnych. Mieliśmy możliwość testowania ich przydatności wielokrotnie. Przydawały się m.in. do kierowania i korygowania ognia artylerii. Dzięki bezpilotowcom, które są już produkowane w Polsce, odsuwamy poziom zagrożenia dla pojedynczego żołnierza czy też wyręczamy go w operacji rozpoznania. Nasz ATRAX mini jest zdolny do przebicia pancerza z góry do 20 cm. Wykona misję i sam powróci. To coś znaczy.
– Bezpilotowce to jeden z najdynamiczniej rozwijających się kierunków produkcji lotniczej. Wytwarzaniem tych urządzeń zajmują się już tysiące spółek. Mają one nie tylko zastosowanie wojskowe. Służą też podmiotom cywilnym do nadzoru np. sytuacji w ruchu ulicznym czy w ochronie środowiska. Raz wydając niewielkie pieniądze, będziemy mogli ich wielokrotnie używać. Praktycznie za darmo. Ten kierunek jest już niewątpliwie daleko zaawansowany i od niego nie ma odwrotu. Nie jesteśmy w tej dziedzinie spóźnieni. W tej chwili gra toczy się o wybór jak najlepszych rozwiązań. Trzeba się spieszyć z ich unowocześnianiem. Konkurencja nie śpi.
– To wielki obszar do działania, ale powinniśmy wyjść od artykułu trzeciego porozumień natowskich, że każda ze stron układu będzie rozwijała własną zdolność do odparcia zagrożenia. Oznacza to, że Polska w pierwszej kolejności sama sobie musi zapewnić odpowiednie i sensowne wyposażenie w sprzęt i mądre wydatkowanie pieniędzy na obronność. My w tym dziele właśnie pomagamy, a zwiększenie finansowania obronności do 2,5 proc. PKB rocznie przybliża nas zdecydowanie do osiągnięcia zdolności odpierania zagrożeń.
Rozmawiał Czesław Rychlewski
Fot. archiwum prywatne D. Wrońskiego
Dodaj komentarz