tik, tik… BUM! w Teatrze Muzycznym ROMA

Opublikowano: 19 listopada 2023

„tik, tik… BUM!” – Tak ostatecznie nazwano spektakl napisany w 1990 r. przez Jonathana Larsona, który w latach 1990-1993 sam wystawiał go jako „monolog rockowy” zatytułowany „30/90”, a następnie „BoHo Days”. W 2001 r. – na podstawie wielu wersji scenariusza Larsona – zrekonstruował go David Auburn, który przerobił monolog na sztukę, w której występują: Jonathan (alter ego twórcy), jego dziewczyna Susan i przyjaciel Michael.

Premiera musicalu „tick, tick… BOOM!” miała miejsce 23.05.2001 r. w the Jane Street Theater na off-Broadway. Z afisza zszedł już w styczniu 2002 r., ale… w następnym roku zorganizowano tournée po kilkunastu amerykańskich miastach, w 2005 r. odbyła się premiera  w londyńskim the Menier Chocolate Factory i dalej było już z górki. Z europejskich premier wymienię m.in.: węgierską (2003) i czeską (2018). Ale nie jesteśmy ostatni, bo od listopada br. do lutego 2024 r. będzie grany w wiedeńskiej Volksoper (źródło: wikipedia).

Sławę i uznanie temu amerykańskiemu kompozytorowi (m.in. piosenek do „Ulicy Sezamkowej”) i dramaturgowi przyniósł – inspirowany „Cyganerią” Giacomo Pucciniego – musical „Rent” (nazywany też operą rockową), którego premiera odbyła się 26 stycznia 1996 r., dzień po… śmierci jego 36-letniego twórcy na tętniaka aorty. „Rent” był nominowany do 10. nagród Tony, a Jonathan Larson zdobył ją pośmiertnie za: najlepszy musical, libretto i muzykę. W tym samym roku przyznano mu pośmiertnie nagrodę Pulitzera w kategorii dramatu. Dodam, że „Rent” był 9. najdłużej granym nieprzerwanie przedstawieniem na Broadwayu oraz został wystawiony w prawie 30 krajach, w tym w Polsce (Gdańsku, Chorzowie, Szczecinie i Warszawie).

Maria Tyszkiewicz (Susan), Marcin Franc (Jon), Maciej Dybowski (Michael)

20 lat później „tik, tik… BUM”, na podstawie scenariusza Stevena Levensona, sfilmował Lin-Manuel Miranda. Światowa premiera miała miejsce 10 listopada 2021 r. podczas odbywającego się w Los Angeles festiwalu filmowego Amerykańskiego Instytutu Filmowego (AFI), a już 19 listopada trwający 2 godziny film pojawił się na platformie Netflix, również w Polsce. Został nominowany do Złotego Globu za najlepszy film i Oscara za najlepszy montaż, a grający Larsona Andrew Garfield otrzymał m.in. nagrodę filmową Złoty Glob dla najlepszego aktora w filmie muzycznym lub komediowym oraz nominację do Oscara.

– Jestem wielbicielem musicalu „Rent”, który widziałem w 2002 r. w Londynie i był kiedyś jedną z moich fascynacji. Wiedziałem, że Larson, którego twórczość uwielbiam, zmarł tuż przed jego premierą i że napisał oprócz tego tylko jeszcze jeden kameralny musical, właśnie „tik, tik… BUM!”. Lin Manuel Miranda – twórca musicalu „Hamilton” – zrobił niesamowity film, który stał się pięknym hołdem złożonym autorowi i wszystkim twórcom musicali. Kiedy go zobaczyłem mnie zachwycił i marzyłem, żeby „tik, tik… BUM!” wystawić w naszym teatrze – powiedział PAP Wojciech Kępczyński, dyrektor Teatru Muzycznego ROMA, reżyser musicalu. I dodał: – Więc jak tylko okazało się, że na to jest szansa, to postanowiliśmy z niej skorzystać. A gdy z agencją Music Theatre International podpisaliśmy umowę licencyjną na jego realizację zacząłem zagłębiać się w jego sceniczną wersję. I przeżyłem kolejną fascynację. Wobec tego przedstawienia po prostu nie można przejść obojętnie.

Głównym bohaterem musicalu jest Jonathan, który usiłuje zrobić karierę na Broadwayu. – Za chwile kończy 30 lat, co w jego mniemaniu oznacza ostateczny koniec młodości, po drugie – od dłuższego czasu jest dobrze zapowiadającym się kompozytorem, ale oprócz zdawkowych pochwał nic z tego nie wynika, po trzecie – nie potrafi dogadać się ze swoją dziewczyną i wszystko wskazuje na to, że już nic nie uratuje ich związku, po czwarte – z pieniędzmi raczej mu nie po drodze, a na życie z trudem zarabia jako kelner w jednej z miliona nowojorskich knajp – „punktuje” bohatera Michał Wojnarowski, autor przekładu. – Póki co był jednym z setek czy tysięcy twórców, którzy marzą o karierze i sukcesie w teatrze musicalowym. „ti, tik… BUM” to artystyczny wraz jego frustracji – zapewne próba wyartykułowania własnych strachów, demonów, wątpliwości, ale też nadziei. Musi wybierać: miłość czy kariera, ideały czy pragmatyzm, sztuka czy banał. Happy endu mnie ma i nie będzie – bo być nie może. Każdy wybór będzie kosztowny. Czy jednak tych wyborów można unikać i czekać? Czas płynie nieubłaganie i nic go nie zatrzyma. Liczy się co jest to i teraz.

Maria Tyszkiewicz, Marcin Franc

W spektaklu usłyszymy 14 piosenek. Otwiera go „30/90”, której tytuł wprost odnosi się do wieku bohatera i roku, w którym toczy się akcja, a został przetłumaczony na „Trójka z przodu”.

Jon cały czas pracuje nad musicalem „Superbia”, który ma być hitem Broadway’u. Za kilka dni odbędzie się jego pokaz, ale wciąż nie może stworzyć piosenki, która scaliłaby fabułę i właściwie ukierunkowała bohatera. Nie ma więc czasu dla bliskich, gdy jego dziewczyna Susan postanawia zacząć karierę artystyczną poza Nowym Jorkiem, a przyjaciel Michael – jak się okazało chory na AIDS – porzucił artystyczne marzenia, zaczął „poważną” pracę i zamieszkał w apartamentowcu. W dodatku Jon ma obsesję na punkcie Stephena Sondheima, autora piosenek do „West Side Story”, który zyskał sławę w wieku… 27 lat!

W latach 1983-1990 Jonathan Larson faktycznie pracował nad „Superbią”, więc film można odebrać jako autobiografię twórcy.

– Ale to biografia bardzo niepełna. Zresztą w ogóle nie myślę o tym tytule w ten sposób. Chodzi mi raczej o to, żeby poprzez „tik, tik… BUM!” pokazać, że musical to nie tylko wielkie widowisko, duża obsada i spektakularne efekty. Musical to też kameralne pokazanie codzienności. Bo wszystko może być tworzywem musicalu – słusznie uważa Wojciech Kępczyński.

– Kiedy reżyseruję jakiś spektakl – nieważne, czy jest to spektakularny musical dla tysiąca widzów, czy też kameralne przedstawienie na naszej Novej Scenie – zawsze staram się przede wszystkim skoncentrować na relacjach pomiędzy postaciami. A w tak niewielkiej przestrzeni kwestia prawdziwości i wiarygodności uczuć, zawsze przecież kluczowa, staje się jeszcze bardziej istotna. A jest to świat niełatwy – pełen sprzecznych uczuć, pełen raczej różnych odcieni szarości niż jaskrawych, jednoznacznych barw, pełen frustracji, ale również pełen nadziei.

Piotr Janusz (Michael), Maciej Pawlak (Jon), Anastazja Simińska (Susan)

Wypunktowanie wszystkich tych emocji i konsekwentne ich przeprowadzenie to klucz do sukcesu. Tych kluczy jest więcej, a w ich znajdowaniu bardzo pomogli mi: Agnieszka Brańska – choreografia, Michał Wojnarowski – tłumaczenie oraz Ewa Konstancja Bułhak – współpraca reżyserska. Jednym z bardziej znaczących elementów w „tik, tik… BUM!” jest oczywiście znakomita muzyka Larsona – różnorodna, dynamiczna, liryczna i wzruszająca. Wszystkie te odcienie świetnie oddają nasi instrumentaliści z Jakubem Lubowiczem (kierownictwo muzyczne, band leader) na czele.

Mam to szczęście, że przy „tik, tik… BUM!” pracowałem ze wspaniałymi artystami, którzy z dociekliwością podchodzą do swoich bohaterów i mają świadomość tego, co chcą osiągnąć. Musical rozpisany jest tylko na trzy postaci, to każda rola ma podwójną obsadę. Cała szóstka znakomitych aktorów i wokalistów: Anastazja Simińska, Maria Tyszkiewicz, Marcin Franc, Maciej Pawlak, Maciej Dybowski i Piotr Janusz, głęboko zanurzyła się w świat Larsona, w który mogą również zanurzyć się widzowie. A mając tutaj aktora dosłownie na wyciągnięcie ręki, od razu bezbłędnie wyłapią każdy fałsz – rekomenduje obsadę i spektakl Wojciech Kępczyński.

A jest ona istotna choćby z tego powodu, że aktorzy muszą sobą „wypełnić” scenę, niewielką, ale jednak, gdy w pamięci mamy wiele postaci pojawiających się na ekranie, bądź tylko po nim przemykających, ale jednak widocznych. Owszem, znaczną część filmu zajmuje monolog głównego bohatera, wygłaszany do sporadycznie pokazywanych nielicznych słuchaczy. Ale poza tą salą jednak coś się dzieje.

I tak Jona grają Marcin Franc i Maciej Pawlak, Jonathana – Maciej Dybowski i Piotr Janusz, a Susan – Maria Tyszkiewicz i Anastazja Kamińska. Są absolwentami Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie albo Akademii Muzycznej im. S. Moniuszki, Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego (Uniwersytet Śląski w Katowicach), Akademii Muzycznej im. S. Moniuszki w Gdańsku czy Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie. Od lat współpracują z teatrami muzycznymi (w tym oczywiście ROMĄ) i dramatycznymi, a nawet z operami i filharmoniami. Niektórzy w swoim c.v. mają role w filmach i serialach oraz nagrody uzyskane na rozmaitych festiwalach czy przeglądach. I nabyte doświadczenie widać i słychać na scenie.

Premiera tej muzycznej, przepełnionej gorzkimi, ale zarazem dowcipnymi obserwacjami dotyczącymi show-biznesu, codziennego życia w Nowym Jorku w latach 90. ub. wieku, świata korporacji i związków międzyludzkich, autobiografii Jonathana Larsona, pop-rockowego, kameralnego musicalu, miała miejsce 18 listopada na Novej Scenie Teatru Muzycznego ROMA w Warszawie.

Jerzy Bojanowicz

 

Udostępnij ten post:



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Powiązane treści
Sonos
Dzięki zaawansowanym technologiom, takim jak wzmacniacze kla...
Stanisław Lem
Wielcy tego świata muszą rozwiązać problem katastrof...
czerwone maki
W czwartkowy wieczór w warszawskim Multikinie Złote...
Jan Sabiniarz
16 marca 2024 r. w hotelu Aubrecht w Koprzywnicy mia...
Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena
17 marca  br. rozpoczął się 28. Wie...