Barbara Krafftówna - fotografia i projekt graf. Agata Materowicz

Barbara Krafftówna – 90-te urodziny!

Opublikowano: 17 grudnia 2018

Barbara Krafftówna – wybitna, wszechstronna artystka: aktorka teatralna, filmowa, kabaretowa i piosenkarka. Ma na swoim koncie ponad 70 ról teatralnych i 40 ról filmowych, występowała w literackim kabarecie Frascati, U Lopka, w Kabarecie Starszych Panów – z kultowymi piosenkami: „Przeklnę Cię”, „W czasie deszczu dzieci się nudzą”, „Zakochałam się w czwartek niechcący”, w kabarecie Pod Egidą z niezapomnianymi utworami „Sztuczny miód” czy „Dramat w ogródkach działkowych”. Żywiołowa, spontaniczna, pełna radości. Obdarzona ogromną wrażliwością i wyobraźnią. Pod koniec września została uhonorowana statuetką VIP w kategorii Kultura podczas uroczystej Gali VIP 2018, organizowanej przez Magazyn VIP. 5 grudnia skończyła 90 lat.

Dla mnie najważniejszym warsztatem pracy była i jest scena – mówi artystka. Jest tytanem pracy, kocha swój zawód, w którym doskonale spełnia się do dzisiaj: można zobaczyć ją w farsie „Trzeba zabić starszą panią” w Och-Teatrze i w „Jesiennych manewrach” w Teatrze Syrena. Fantastyczna kobieta – silna i z charakterem. Zawsze elegancka, z uroczym makijażem, uśmiechnięta, z ogromnym poczuciem humoru. Jak mówi, żyje na wysokich obrotach i nie wybiera się na emeryturę.

Jej rola Felicji w filmie Wojciecha Hasa „Jak być kochaną” została uznana za najciekawszą postać kobiecą w polskim filmie powojennym. Za ten wybitny występ dostała nagrodę Złote Wrota na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Francisco. Stworzyła również bardzo ciekawą kreację Camilli de Tormez w filmie kostiumowym „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Ogromną popularność przyniosła aktorce rola Honoraty w kultowym serialu „Czterej pancerni i pies”. W ważnym dla kinematografii polskiej filmie „Nikt nie woła” Kazimierza Kutza, wykreowała ciekawą postać Niury. W książce „Krafftówna w krainie czarów” Remigiusza Grzeli wspominała: bardzo lubię tę swoją Niurę, taką niekochaną, czekającą na coś ważnego w życiu, podszytą smutkiem i raptem rozchichotaną.

Grała w wielu spektaklach w Teatrze TV, u znakomitych reżyserów, m.in. „Operze za trzy grosze” Konrada Swinarskiego, „Mieszczanin szlachcicem” Jerzego Gruzy, w „Paragrafie 4” Marka Piwowskiego czy „Dwóch teatrach” Kazimierza Brauna, wystąpiła także w teatralnej adaptacji baletu-pantomimy Karola Szymanowskiego „Mandragora”, w reżyserii Wandy Laskowskiej, w którym zaprezentowała swój talent baletowy.

W 1946 r. zadebiutowała rolą Rybaczki w sztuce Tadeusza Gajcego „Homer i Orchidea” w Teatrze Wybrzeże w Gdyni, w którym spędziła 3 lata, grając m.in. w spektaklach „Jak wam się podoba” Szekspira czy „Weselu” Wyspiańskiego. Następny przystanek to Teatr Jaracza w Łodzi, potem Wrocław i Warszawa – Teatr Dramatyczny, gdzie spędziła 7 lat i stworzyła wiele wspaniałych ról, m.in. w „Iwonie księżniczce Burgunda” Gombrowicza, „W małym dworku” Witkiewicza, „Paradach” Potockiego, gdzie występowała w pięciu paradach. Spektakl zaprezentowany został w paryskim Teatrze Narodów ,a jej rola spotkała się z wielkim aplauzem. Potem był Teatr Narodowy – u Kazimierza Dejmka grała m.in. w „Ciężkich czasach” Bałuckiego i „Żywocie Józefa” Reja – z tym spektaklem teatr wyjechał na występy m.in. do Wiednia, Kopenhagi, Pragi, na Międzynarodowy Festiwal w Wenecji. Kolejne lata spędziła w Teatrze Współczesnym, grając m.in. u takich reżyserów jak Andrzej Wajda, Erwin Axer, Jan Kreczmar.

W 1983 r. Barbara Krafftówna wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie otrzymała propozycję zagrania w „Matce” Witkacego. Aktorka nie znała angielskiego, ale nauczyła się tekstu fonetycznie. Za tę rolę otrzymała prestiżową nagrodę miesięcznika „The Drama Logue”. Z dużym powodzeniem występowała w teatrach amerykańskich w San Francisco i Los Angeles. W 1997 r. przyjechała do Polski ze spektaklem „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” Gombrowicza, w reżyserii prof. Michaela Hacketta, z którym współpracowała w Los Angeles. Rok później powróciła do kraju i ostro wzięła się do pracy. W ostatnich latach mogliśmy oglądać aktorkę na scenach Teatru Dramatycznego, Na Woli, w Syrenie i Och-Teatrze.

Na Twojej sztuce uczyliśmy się zawodu, jesteś wielką artystką i człowiekiem – powiedział Andrzej Seweryn na benefisie 85-lecia urodzin, który aktorka świętowała w Teatrze Polskim, pod który podjechał czołg Rudy. „Sto lat” zagrała dla niej Reprezentacyjna Orkiestra Wojska Polskiego.

Barbara Krafftówna jest również laureatką wielu nagród i odznaczeń. Na Festiwalu Filmowym w Międzyzdrojach odcisnęła swoją dłoń na Promenadzie Gwiazd. Nam odpowiedziała na kilkanaście pytań dotyczących życia, głównie zawodowego.

Ma pani ogromny dorobek: teatr, film, kabaret, ponad 70 ról teatralnych, 40 filmowych.  

Barbara Krafftówna – No, nie liczyłam, ale jakaż to satysfakcja. Tych wszystkich ról pamięcią nie ogarniam, ale liczby imponujące.

Aktor pozwala widzowi przeżywać emocje, które czerpiemy z obcowania ze sztuką – po wyjściu z teatru zostaje w nas jakaś cząstka tego, co chciała nam Pani przekazać.

Barbara Krafftówna – Bardzo się cieszę, że to usłyszałam. Teatr proponuje widzom wiele form, a aktor może mieć nieograniczone możliwości wykorzystania tekstu. Wciela się w tak różne postaci, ale jedna rzecz jest niezmienna: musi być dla widza prawdziwy, bo tylko wtedy działa na jego wyobraźnię. Może wzruszać, denerwować, wywoływać różne emocje. Człowiek przychodzi do teatru, żeby przeżyć coś ważnego, a jak wychodzi i nie pamięta, o czym była sztuka, to szkoda czasu.

Aktorstwo to zawód magiczny, aktor musi być obdarzony wyobraźnią, wrażliwością, wytrwałością.

Barbara Krafftówna – Tak, to wszystko rodzi się na bazie wiedzy, ale rodzi się z wyobraźni, wrażliwości. Zawsze myślę, czym mogę zachwycić publiczność, co mogę zaofiarować tekstem i moją osobą. Mój ruch, moje ciało, moja fizyczność odgrywają podstawową rolę. Podaję przykład – zaznaczam: łopatologiczny. W Teatrze Współczesnym Giovanni Pampiglione rozpoczynał pracę nad spektaklem, komedią dell’arte „Król Jeleń” Gozziego. Spytałam od razu reżysera, czy godzi się na taki mój pomysł aktorski, czy mogę jeszcze przed podniesieniem kurtyny wyjść z tą rolą i ukłonić się, ale nie normalnym gestem rąk , tylko w pantomimicznej pozie nogą, stopą, bo to przecież komedia. Oczywiście otrzymałam zgodę, pochwalił mój pomysł. I tu właśnie zadziałała moja wyobraźnia , że wcale ukłon nie musi być ręką ,może być nogą. Grając role, czy to w teatrze, czy w filmie, aktor musi wykazać się samodzielnym myśleniem.

Role kultowe: Felicja w „Jak być kochaną” ze Zbigniewem Cybulskim i Wiesławem Gołasem, Camila de Toremez w „Rękopisie  znalezionym w Saragossie”, też ze znakomitymi aktorami, m.in. z Franciszkiem Pieczką, Gustawem Holoubkiem, Beatą Tyszkiewicz – oba filmy w reżyserii Wojciecha Hasa. Współpracowała pani z wielkimi nazwiskami.

Barbara Krafftówna – No tak, są to role, które zaznaczyły się w moim dorobku zawodowym. Miałam szczęście do niezwykłych ludzi, którzy akceptowali moje propozycje, moje wyobrażenie postaci. Na sukces pracuje obok reżysera wiele osób – cały zespół techniczny, oświetleniowcy, dźwiękowcy, charakteryzatorzy, kostiumografowie. Oczywiście to jest wielkie doświadczenie, z każdej współpracy wynosimy coś cennego, co przydaje się w następnych rolach.

Które role teatralne są szczególnie bliskie Pani sercu?

Barbara Krafftówna – Na pewno z okresu Teatru Dramatycznego, np. „Parady” Jana Potockiego – jak zostałam obdarzona rolą w tym spektaklu, to moja fabryka twórczości nagle zaczęła działać, wszystko zaczęło pracować i w ułamku sekundy rodziła mi się jakaś propozycja – wiedziałam, że ja nie zrezygnuję, pozostawało pytanie, czy reżyser będzie chciał zaakceptować mój pomysł. Ale udało się.

Ma pani duży dystans do życia i do siebie.

Barbara Krafftówna – Niestety przykleił mi się nachalnie ten dystans. To prawdopodobnie naturalny samozachowawczy instynkt, a ponieważ jestem przez całe życie zawodowe czynna i cały czas wśród ludzi, tym bardziej nie mogłam sobie pozwolić na, nazwijmy to, rozmemłanie.

Była Pani gwiazdą Kabaretu Starszych Panów, pod Egidą, śpiewała niezapomniane piosenki: „W czasie deszczu dzieci się nudzą”, „Przeklnę Cię”, „Dramat w ogródkach działkowych”. Czy lubi Pani śpiewać?

Barbara Krafftówna – Śpiewałam od dziecka – już w łóżeczku podśpiewywałam. Jestem z tzw. muzykującej i muzykalnej rodziny. Matka miała nadzwyczajny słuch – grała na skrzypcach, była wykształcona muzycznie, siostra też skończyła konserwatorium. Trudno mając taką bazę, będąc w takim muzycznym domu, sama pozostać głuchą. Cały czas były okazje do śpiewania, a to w szkole , a to w domu i tak powstał ten repertuar. Natomiast odnośnie kabaretu – te teksty to majstersztyk: Kofta, Osiecka, Tym, Przybora, muzyka – Wasowski. To są perły muzyczne, do tego partnerzy: Łazuka, Michnikowski, Gołas. Kultura, subtelny humor, inteligentna ironia. W tym wszystkim było nasze życie. Kabaret reagował na to, co się działo wokół nas i z nami. Byliśmy bardzo pracowitym, zgranym zespołem, a atmosfera w Kabarecie była wyjątkowa.

Bo to był wykwintny kabaret klasy i elegancji.

Barbara Krafftówna – O tak – ładne określenie.

Jest w Pani tyle energii, optymizmu – ten uśmiech w oczach, którym pani zaraża, ta radość, której ludziom tak brakuje. Jak z Panią rozmawiam, to jakoś tak mi cieplej.

Barbara Krafftówna – O jak miło. To fakt, że jesteśmy ponurym społeczeństwem. Dosyć banalnie można powiedzieć, że to taki klimat. Mnie uczono od dziecka, żeby być miłą, uśmiechać się do ludzi, być życzliwą. Nie warczeć na świat.

Jak to było z zakochaniem się w czwartek, niechcący, pierwsza miłość – Michał Gazda. Narzeczeństwo trwało 17 dni, ślub odbył się 17 maja. To jakaś magiczna liczba?

Barbara Krafftówna – To prawda, liczyła się i liczy ta liczba. Pojawiała się tak uporczywie i nachalnie, że ci, którzy stawiali mi horoskop uznali, że jest dla mnie magiczna. I sprawdziła się. Może i teraz też bym się jej doszukała ze zdumieniem i stwierdziła, że ją przeoczyłam.

Czy lubi Pani wspomnienia?

Barbara Krafftówna – Ja nie mam czasu, inni to robią za mnie i cały czas mnie zahaczają, czy ja lubię czy nie. Teraz to już się śniadanie wspomina. Wspominanie wszystkiego, nie mówiąc o złamanym paznokciu, jak jest piękny manicure, a tu nagle pazur się łamie. No, ale żarty na bok. Wspomnienia, oprócz swojej wartości, mają też magię i zagłębiamy się w taką analizę: co było przedtem, co przed nami. Najmniej mówimy i myślimy o tym, co będzie potem. A jest to błąd – np. w kosmetyce na to, żeby ładnie wyglądać „na zaś”, trzeba pracować już dziś: nie można nadwyrężyć organizmu, bo potem żaden makijaż już nie pomoże, jak człowiek jest niewyspany, wymaglowany, zabalowany. Okazuje się, że teraźniejszość, przeszłość i przyszłość – wszystko jest ważne.

Powiedziała Pani: Dla mnie najważniejszym warsztatem była i jest scena.

Barbara Krafftówna – Zdecydowanie, największą wagę przykładam i przywiązuję do żywego słowa. To jest magia, a przede wszystkim wartość spotkania z widzem – to jest spotkanie towarzyskie, a nie rozmowa przez telefon.

Film mamy na taśmie, teatr jest tu i teraz.

Barbara Krafftówna – Teatr to sztuka ulotna, ale jest to na tyle silna forma, że to, co chcemy przekazać i uda nam się przekazać, to zostaje. Są to wartości, które trafiają do widza. Jesteśmy uzależnieni od widza, a on od nas. My wyczuwamy dokładnie, jaką mamy publiczność, czy publiczność teatralną, wyrobioną, która razem z nami przeżywa, czy tzw. żywiołową, zebraną z przypadku, choć to również bardzo cenny widz. Zna nas tylko z ekranu, a tu nagle siada w fotelu i inaczej nas ocenia i przyjmuje żywego w całości, a nie patrzy na ekran.

Bardzo przestrzegam dyscypliny zawodowej. Polega na tym, że grając spektakle, ponoszę pełną odpowiedzialność za teatr i za widzów. Świecę oczami przed żywym organizmem. To jest zupełnie co innego niż występ w telewizji. Mam oczywiście świadomość, że przed telewizorami siedzą setki czy tysiące ludzi i oglądają spektakl. Jak się potknę, kichnę, to jest to na żywo. Kamera staje się żywym instrumentem, nie martwym przedmiotem. Nie ma takiej możliwości, że tracimy kontakt z widzem i zapominamy – to na trzeźwo się nie zdarza, może po pijaku, to tak.

Pani amerykański sen zaczął się w 1983 r. i wiązał się z propozycją zagrania po angielsku w „Matce” Witkacego. W tej sztuce kreowała Pani rolę Doroty również w Teatrze Dramatycznym w 1970 roku.

Barbara Krafftówna – Tak jak pani powiedziała, rola miała być po angielsku – gdyby to była rola po chińsku, nie wiem, czy bym się zdecydowała, ale że jestem zawzięta, to bym pewnie chociaż spróbowała. Nauczyłam się kilku słówek, a że jestem umysłowo rozwinięta, mam dobry słuch, to nauczyłam się roli fonetycznie. Premiera została dobrze przyjęta – dostaliśmy owacje na stojąco.

Po Los Angeles wyruszyła Pani w trasę koncertową.

Barbara Krafftówna – Kolejny przystanek Chicago, gdzie przygotowałam dwugodzinny recital dla Polonii, potem San Francisco – tam zabawiłam na dłużej.

Po powrocie do Polski znowu się Pani wzięła ostro do pracy: film, kabaret, teatr, bo tak, jak Pani mówi, wiek niekoniecznie ma coś wspólnego z człowiekiem.

Barbara Krafftówna – No rzeczywiście piękne zdanie, tylko żebym je teraz zapamiętała.

Powiedziała Pani: człowiek musi być zawsze gotowy na dobre i na złe. Musi być ubrany i umalowany.

Barbara Krafftówna – Tak mnie nauczyła matka. Zawsze była gotowa absolutnie na wszystko. To był czas nalotów bombowych, wojny. Czasami nawet trzeba było położyć się w ubraniu. Ta szalona dyscyplina polegała na tym, że jeżeli nagle, w środku nocy człowiek zostałby wyrwany z głębokiego snu, to musi mieć wszystko perfekcyjnie ułożone. Zakodowane: gdzie co jest. W kolejności musiały być ułożone pończochy, majtki, staniki, sweterki – wtedy można, jak to się mówi: na ślepo, w pośpiechu założyć wszystko błyskawicznie na siebie. To dla mnie wielka sprawa, biorąc pod uwagę mój charakter. W zasadzie jestem bardzo precyzyjna, ale jednocześnie czuję się bałaganiarą. Aczkolwiek ten bałagan jest dla mnie w jakiś sposób poukładany: sięgam w ciemno np. po szklankę, bo wiem, gdzie stoi. Koordynacja i precyzja ruchu są tu najważniejsze.

Czy teksty, których tyle Pani w życiu się nauczyła, pozostają w pamięci?

Barbara Krafftówna – To zostaje na zawsze, chyba że skleroza dopada, na zasadzie: gdzie ja położyłam majtki, podczas gdy dawno mam je na sobie. Trzeba uczyć się własnej sklerozy i nauczyć się z nią żyć. Nie wiem, czy akurat polubić.

Na 10. Festiwalu gwiazd w Międzyzdrojach odcisnęła Pani dłoń na Promenadzie Gwiazd.

Barbara Krafftówna – A kiedy to było?

W 2005 roku.

Barbara Krafftówna – Ojej, ile to lat – policzmy, 13, jak widać, to też była szczęśliwa liczba.

60 lecie pracy twórczej zaczęło się w Gdyni – tam, gdzie rozpoczęła Pani karierę. W listopadzie 1946 r. debiutowała Pani rolą Rybaczki w „Homerze i orchidei” sztuce Tadeusza Gajcego. Na jubileusz Remigiusz Grzela napisał specjalnie dla Pani monodram „Błękitny anioł”. W książce  „Krafftówna w krainie czarów” Grzeli możemy przeczytać, że znajduje Pani dużo podobieństw w losie swoim i Marleny Dietrich i jej, i Pani potęgą, królestwem, był film.

Barbara Krafftówna – Tak, tak – to prawda, było między nami wiele podobieństw: lubiła śpiewać, bardzo dobrze czuła się przed kamerą, była w tym samym wieku. To był bardzo ważny dla mnie jubileusz – wróciłam do korzeni. Tyle już było tych uroczystości, podsumowań. To są dla mnie wielkie, wzruszające przeżycia .

Ma pani za sobą kolejny jubileusz i benefis, który odbył się 4 grudnia.

Barbara Krafftówna – Uroczystości związane z liczbami – to jest nieuniknione. Niemniej sama się dziwię, uważam zdecydowanie, że ta 90-tka to coś irracjonalnego. I co ja mam tu powiedzieć, sama sobie zadaję pytanie, czy ja może za mało zaznaczam ten wiek. Ale niby po co mam zaznaczać. Garbu nie mam, a to, że boli tu i ówdzie, to i bolało przedtem. Świadomość mnie nie opuszcza ani w życiu, ani na scenie: to i cieszyć się jest z czego.

Życzę Pani 111 lat, a może coś więcej!

Barbara Krafftówna – Nie, to pani powiedziała. Trzy kaktusy wystarczą.

Barbara Krafftówna i Mariusz Gryżewski - redaktor naczelny Magazynu VIP

Barbara Krafftówna i Mariusz Gryżewski – redaktor naczelny Magazynu VIP

____________________________
Rozmawiała: Anna Arwaniti

Fot. i projekt graficzny fotografii głównej – Agata Materowicz

Udostępnij ten post:



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Powiązane treści
Anna Dymna
Anna Dymna to totalny majstersztyk polskiego kina i...
Scena Relax
Najnowsze premierowe przedstawienie, "Kolejny wieczó...
Szalone Nożyczki
Na deskach  Sceny Relax , zagościła kultowa komedia kryminal...
Mały Książę
W Teatrze Polskim w Warszawie miał premierę „Mały Ks...
Tango
W bieżącym roku przypada 110. rocznica powstania Tea...