Kolekcjonowanie, nabywanie i posiadanie różnych rzeczy. Ta nieskomplikowana sekwencja czynności musi charakteryzować się prawdziwą pasją, bo inaczej jest zwykłym zbieractwem. Nabywane przedmioty stają się dla kolekcjonera źródłem czystej satysfakcji, nie tylko z powodu zachwytu, jaki wzbudzają, ale również jego wiary, że zdobędzie uznanie innych kolekcjonerów, bez względu na to, czy kiedykolwiek spotka jednego z nich.
Wizerunek ten zmienia się diametralnie na korzyść, gdy na jaw wychodzą racjonalne aspekty kolekcjonowania, tj. inwestycyjne. Inwestowanie to nabywanie czegoś z założeniem, że po jakimś czasie sprzedamy to z zyskiem. Zazwyczaj kojarzy nam się z nabywaniem udziałów w spółkach giełdowych, obligacji Skarbu Państwa lub zakładaniem lokat bankowych, ale rynek inwestycyjny od bardzo dawna nie skupia się już jedynie na rynku kapitałowym. I tak docieramy do sedna inwestycji alternatywnej. Czym jest inwestycja alternatywna i czy nie jest przypadkiem związana z pasją kolekcjonowania? Większość zapytanych odpowie, że inwestycja alternatywna to zbieranie dzieł sztuki, z nadzieją, że za kilka lat ich autor stanie się objawieniem.
W książce „Collecting – An Unruly Passion: Psychological Perspectives” Wernera Muensterbergera czytamy o tym, że już grecka i rzymska arystokracja kolekcjonowała sztukę – niektórzy obywatele posiadali nawet prywatne muzea. Dziś inwestycja alternatywna to dużo więcej niż kolekcje dzieł sztuki – to kolekcje zabytkowych samochodów, wina, whisky czy starodruków zgromadzone w rękach najbogatszych, czy wreszcie kolekcje przedmiotów kultury masowej. Te ostatnie stały się barwnym trendem i świetnym biznesem.
Zaczynamy zbierać kolejny i kolejny przedmiot, a gdy pojawia się wizja, że nasza kolekcja po latach uzyska niebagatelną wartość i będziemy mogli na niej zarobić, zaczyna się kolekcjonerstwo inwestycyjne. Takie inwestowanie jest najbardziej bezpieczne, bo kolekcjonując z pasją, gromadzimy nie tylko przedmioty, ale i ogromną wiedzę na ich temat. Pasja, z jaką podchodzimy do kolekcjonowania, wiąże się z doskonałym rozeznaniem rynku, co chroni inwestora od popełnienia błędu nabywczego. Dzięki temu również kolekcjoner nie ulegnie naciągaczom, bo dobrze wie, co jest „podróbką”, a co unikatem, co jest cenne, a co tylko robi wrażenie. Inwestor-kolekcjoner, w przeciwieństwie do zwykłego inwestora, dobrze wie, czym charakteryzuje się wartość inwestycyjna jego kolekcji, nawet najbardziej wyrafinowanej.
W latach 70. XX w. uniwersytecka kadra naukowa i studenci coraz częściej zgłaszali potrzebę przyjrzenia się z bliska zabytkom piśmiennictwa, o których była mowa na wykładach. Pojawiła się potrzeba akademickiego dostępu do niedostępnych cymeliów bibliofilskich, skrywanych w sejfach bibliotek uniwersyteckich bądź w prywatnych zbiorach możnych tego świata.
Ta potrzeba stała się matką wynalazku – faksymile – to kopia naukowa, będąca legalnym falsyfikatem inkunabułów, manuskryptów czy starodruków. By odtworzyć taki oryginał 1:1, latami opracowywano technologię skanerów, bezpiecznych dla wielowiekowych ksiąg. Wreszcie pod koniec lat 90. japońskim naukowcom udało się stworzyć takie, które bezpiecznie kopiowały strony w najwyższej rozdzielczości, jedynie przy rozwarciu księgi. Faksymilia stały się obiektem pożądanym przez biblioteki uniwersyteckie, państwowe i prywatne.
Wydawane w ściśle kontrolowanych krótkich nakładach, odtwarzające z absolutną wiernością każdy szczegół pierwowzoru, nie raz trafiały na aukcje salonów Christie’s lub Sotheby’s jako zachwycające oryginały. Tylko prawdziwy znawca faksymiliów był w stanie odróżnić je od oryginału. Od lat 70. technologia tworzenia faksymile tak bardzo się posunęła, że dziś ich kolekcjonerem nie zawsze jest bibliofil.
To tak jakby porównać kolekcjonera starych mercedesów do wielbiciela nowych. Jeden ściera z nich tylko kurz, drugi bawi się nimi. Ale jeden i drugi realizuje wspaniałą pasję, która jako długoterminowa nabiera walorów inwestycyjnych. Z czasem ubywa na rynku i tych zabytkowych, i tych nowych. Im mniejsza podaż, tym większy popyt. Dlatego rozpatrując kolekcjonowanie faksymiliów jako inwestycję alternatywną, widzimy ogromny potencjał inwestycyjny takich zbiorów i małe ryzyko straty.
Reasumując
Jest to inwestycja zbudowana na pasji, połączona z pogłębianiem wiedzy o produkcie inwestycyjnym i małym ryzykiem ulegnięcia oszustwu. Limitowanie faksymiliów pozwala przewidzieć moment, kiedy możemy wrzucić produkt na rynek wtórny i ile na nim zarobić. Kolekcja jest na koniunkturę. Kolekcjonerzy faksymiliów to zwykle przedstawiciele klasy średniej i wyższej, którzy nie ulegają emocjom związanym z obrotem papierami wartościowymi uzależnionym od sytuacji gospodarczej. U nich siłą nabywczą są zupełnie inne emocje: fascynacja minionymi epokami, ciekawość niedostępnych cymeliów, względy estetyczne, czy wreszcie szacunek do pietyzmu wykonania.
Hiszpańska oficyna wydawnicza Siloe wyprzedała cały nakład faksymile Manuskryptu Voynicza, zanim trafił jeszcze do sprzedaży, choć każdy egzemplarz kosztował 8 tys. euro. W Polsce aktywnie działa w tej branży tylko Dom Emisyjny Manuscriptum. Ta manufaktura, dysponująca ogromną wiedzą specjalistyczną z zakresu tworzenia faksymile, zaawansowaną technologią poligraficzną i znajomością tradycji introligatorskiej, wynajduje najbardziej unikatowe skarby polskiego księgozbioru.
Naukowe kopie rękopisu Mikołaja Kopernika „De Revolutionibus” (99 egzemplarzy), manuskryptu Rzewuskiego (200 egzemplarzy) o historii hodowli koni arabskich czy wreszcie pierwodruku Biblii Lutra, tzw. Testamentu Wrześniowego (500 egzemplarzy) tak fenomenalnie odwzorowują wszystkie szczegóły oryginału (bez względu na to, czy są one estetyczne, czy nie, jak: plamy, dziury czy naderwane kartki), że aby nie kusić nikogo możliwością odsprzedania ich jako oryginały, zostają dodatkowo „okute” w jubilerskie oprawy. Pełne złota, srebra, kamieni jubilerskich, a nawet… meteorytów. Takie oprawy zamawiali niegdyś u złotników tylko królowie. Dodawały respektu dziełu i były wizytówką właściciela. Dziś już nikt na świecie nie podejmuje się takiego wysiłku. Brakuje rzemieślników, którzy pochylają się nad sztuką rękodzielniczą.
Historia starych kolekcjonerskich rynków pokazuje, że kiedy kończy się nakład księgi faksymilowej, staje się ona inwestycją. Okazjonalnie znaleźć można ją w renomowanych antykwariatach w Nowym Jorku, Barcelonie, Wiedniu albo pukając do drzwi innych kolekcjonerów. Dom Emisyjny Manuscriptum wspiera swoich klientów przy ewentualnej odsprzedaży ksiąg.
Dzieła dekorujące Kaplicę Sykstyńską zostały odtworzone na zlecenie Muzeów Watykańskich na kartach monumentalnego albumu „La Capella Sistina” wydanego przez Scripta Maneant w nakładzie 1999 egzemplarzy. Album dokumentujący najcenniejszy skarb Watykanu szybko stał się inwestycją. Na polskim rynku dostępnych jest tylko 50 egzemplarzy, co prognozuje, że w niedługim czasie jego wartość 12 600 euro wzrośnie przynajmniej dwukrotnie. Taki potencjał inwestycyjny powoduje, że znajdują się kolekcjonerzy, którzy oprócz pojedynczego egzemplarza do swojej kolekcji kupują dwa czysto inwestycyjnie. Zasada limitacji nakładu jest taka, że nigdy nie jest przekroczony. Limitacja, niepowtarzalność i naukowa wierność odtworzenia to gwarancja rentowności kolekcji faksymiliów. Trudno się dziwić, że taka kolekcja łatwo staje się inwestycyjną pasją.
____________________
Tekst: Dorota Wielgopolan
Fot. Manuscriptum
Po faksymilia Picassa , Dalego i innych do Lasowiacka kraina fb. Papier czerpany ceny dobre dostawa z France.
niekiedy faksymile mogą kosztować pół ceny orginału.